02 października 2022

Podróż za chlebem




 Kiedy wsiadłam do samochodu był wczesny ranek, a może nawet nie skończyła się jeszcze noc. Była czwarta rano. Było nas tam osiem osób. Wszyscy byli jeszcze bardzo zaspani.  Tylko kierowca mile ożywiony życzliwym głosem przywitał mnie i zachęcał do szybkiego wejścia na pokład. Jedziemy kierując się na autostradę. Nawigacja na smartfonie kierowcy pokazuje trasę dojazdu. Kierować się będziemy na  przyłącze Przylesie - Brzeg. Po drodze trzeba przejechać okoliczne wsie, które skądinąd przecież tak dobrze znam. Jadąc wąskimi krętymi drogami, mijamy zaspane jeszcze domy, towarzyszą nam gdzieniegdzie światełka, jak zwykle zaskakuje stary przejazd kolejowy (na którym wszyscy budzą się z nocnego letargu). Lecz ja już byłam  w pełni obudzona, ponieważ nie mogłam spać tej nocy niezależnie od tego, że byłam zmęczona i położyłam się na dwie - trzy godziny z nadzieją na krótki sen. Kiedy wychodziłam z domu, miałam w głowie krótką listę niezbędnych rzeczy, które muszę koniecznie nie zapomnieć przed wyjazdem. Koniecznie sprawdzić czy jest zakręcony gaz, woda, pozamykane okna, zakręcone kaloryfery i wyrzucone śmieci. Muszę pamiętać żeby nie zostawić fusów w szklance ani żadnych organicznych odpadków. Potem już tylko wyłączyć prąd i zamknąć za sobą dobrze drzwi. Kiedy zabrałam ze sobą swoje walizki, torbę i plecak usadowiłam się obok zaspanej sąsiadki. Kierowca raźnie zamknął za mną drzwi i sam wskoczył do kabiny. Ruszyliśmy. Z radio płynęła skoczna muzyka. Prezenter radiowy próbował stroić jakieś żarty, ale jeśli o mnie chodzi, to raczej darmo poszły wysiłki. Zrobiłam znak krzyża oddając się w opiekę Maryi. Z Bogiem - zawierzyłam ten wyjazd. Nie miałam dobrego nastawienia, ale przekonywałam siebie, że wielokrotnie już tak było, że kiedy jechałam z obawami, to potem wszystko jakoś dobrze się odbyło. Byłam pełna obaw, jednak spychałam je, nie analizując logicznie ich przyczyn. Dam sobie jakoś radę, oj tam. Różnie przecież już było. W busie jest jeszcze kawałek Polski, czegoś co znam i traktuje, jak swoje. Rozmawiamy po polsku, radio nadaje w języku polskim. Dowcipy łapiemy w locie. Z niektórych z politowaniem kiwając głową uśmiecham się pod nosem, bo te tak powszechne w mediach uszczypliwości i złośliwości pod adresem rządzących wydają mi się jakoś płaskie. Ale to wszystko jest po prostu swojskie. Jedziemy.

Na autostradzie podjeżdżamy do płatnej bramki. 
Cyk, cyk załatwione, jedziemy dalej. Teraz pędzimy prosto do Złotoryi, potem już na ostatnią przed granicą  stację paliwową w Zgorzelcu. Tu przesiadka. Zmienia się tu i kierowca i bus. Wysiadam i grzecznie czekam, aż mnie kolejny kierowca zabierze do swojego samochodu. Jedziemy dalej, mijamy przejście graniczne tym razem bez jakiejkolwiek kontroli. Jesteśmy w EU. Kierowca przełącza radio na płytę i słuchamy czegoś, co pozwala łatwiej podróżować po autostradzie. Jedna z najważniejszych arterii komunikacyjnych ze wschodu na zachód w Niemczech, to ciąg dalszy naszej 4. Jedziemy na Chemnitz, potem Drezno i Lipsk. Z reguły kierunek na Frankfurt nad Menem. Autostrada jest szeroka trzy pasma w jednym kierunku i tyleż w drugim. Po bokach dodatkowy pas ratunkowy. Jak zwykle ogromny ruch w dni powszednie. Ciężarówki jadą po prawej, środkowym pasem osobowe, a po lewej ścigają się ci, którym bardzo pilno. Jedziemy szybko. Mamy młodego kierowcę, to chłopak dwudziestokilkuletni. Pewnie czuje się na tej trasie szybkiego ruchu i jakoś mam wrażenie, że mimo młodego wieku, to świetnie reaguje na sytuację na drodze. Jest dobry w tym, co robi i zdolny. Cieszę się w duchu, bo w gruncie rzeczy młodych kierowców zawsze podejrzewam o nadmierną brawurę i brak wyobraźni i do tego zarozumialstwo, co tylko jakoś źle się może skończyć. Ale teraz dla mnie jazda tym samochodem staje się naprawdę fajną przygodą i całkiem przestaje myśleć o innych sprawach pochłonięta tym, co dzieje się na drodze. Zbieram wrażenia. Przystanek.
Czas na toaletę i papierosa. Wszyscy palą tak namiętnie, jakby całe życie brakowało nam tylko tego  jednego - papierosa, by zagospodarować czas, z którym nie wiadomo, co zrobić. To taki nasz rytuał. Trujesz się czy się nie trujesz, nie ważne. Przy fajce jest czas, by się pożalić, zasięgnąć języka, kogoś poznać. Po prostu można porozmawiać po polsku, bo z końcem podróży kończy się język polski i zaczynają się niemieckie reguły życia i pracy na emigracji. Kończy się dom i zaczyna obczyzna.
 

Popularne posty

Galeria zdjęć


Darmowe fotoblogi

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *