Pokazywanie postów oznaczonych etykietą #Kresy Wschodnie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą #Kresy Wschodnie. Pokaż wszystkie posty

04 listopada 2020

Kresowe korzenie

 

 Włodzimierz Wołyński i moja rodzina



Ślub Ewy i Szczepana Sołtysa luty 1920 r. Włodzimierz Wołyński


 Szukając korzeni rodzinnych zaczęłam szperać po startych przewodnikach turystycznych, nowszych wpisach na stronach turystycznych. W mapach Google można odnaleźć współczesne zdjęcia zrobione przez lokalnych przewodników.

Pozostają jeszcze niewielkie pamiątki, jakie ocalały w rodzinnym archiwum sprzed wojny. Wojna bowiem wymazała z pamięci niemal wszystko za wyjątkiem archiwalnych zdjęć, kilku dokumentów, które przypominają ludzi, którzy tam żyli.  Poszukiwania informacji nierzadko stanowią prawdziwe wyzwanie zwłaszcza dla ludzi, którzy nie zajmują się naukowo historią.

Jednak przy zachowaniu dostatecznej dociekliwości można wyszperać sporo informacji publikowanych dziś w Internecie.

Z zachowanych pamiątek i wspomnień, publikacji mających już dzisiaj wartość archiwalno-historyczną pojawia się obraz mozaika. Powoli układam puzzle, które zaczynają kształtować wiedzę, wyobraźnię i świadomość.  

Posłużę się jedynie dostępnymi wycinkami zdobytej wiedzy, może fragmentarycznej ale jednak...

Wyjazd z Włodzimierza

Mój tato Władysław wyjechał z Włodzimierza w 1942 r. z malutką walizeczką – jako młodzież kierowana na roboty przymusowe do Niemiec. Wraz z nim wyjechała młodsza od niego o 2 lata siostra Albina. Afisze rozlepione przez Niemców we Włodzimierzu informowały o obowiązku zgłaszania się. Wyjeżdżali trzymając w garści jak relikwie malutką książeczkę do nabożeństwa. Nie wiedzieli, co przyniesie im los. Książeczka przetrwała wraz z moim tatą wojnę, naloty bombowe, tułaczkę i powrót do Polski – lecz już nie do rodzinnego domu. Tato modlił się  żarliwie i choć zdarzyło się, że był z ludźmi, którzy z Boga szydzili i bluźnili – wiary dochował. Wówczas w 1942 r. z siostrą  przyjęli obawy matki, która dowiedziała się od ukraińskiej sołtysowej, że jeśli nie wyjadą, całą rodzinę dotkną represje. W domu została czwórka młodszego rodzeństwa i babcia. Mama spakowała trochę jedzenia i ukradkiem odprowadziła starsze dzieci. Wyjechali z przeczuciem, że nie będzie im już dane tutaj wrócić. Siostra Albina zmarła niedługo po wojnie. 

Powrót na Kresy

Włodzimierz Wołyński ojciec zobaczył po raz drugi dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy wreszcie przełamał wszystkie opory i skorzystał z zaproszenia dalszej rodziny, by dotrzeć do Lwowa, Nowowołyńska, Iwanicz i wreszcie Włodzimierza.

Byłam towarzyszem i świadkiem ówczesnego „powrotu na Kresy”. Pierwszego i ostatniego zarazem.  Ojciec nigdy potem już nie chciał tam jechać. Tylko pozostał mu żal, że grobu dziadka, który został pochowany jeszcze przed wojną na cmentarzu we Włodzimierzu nikt nie odwiedzi.   

W sierpniu 1979 r. nie odnaleźliśmy  ani wioski, ani drogi, ani przydrożnego Krzyża, jako znaku rozpoznawczego, a tym bardziej żadnej pozostałości po domu rodzinnym na Marcelówce, choć to zaledwie 6 km od Włodzimierza. To, co widzieliśmy – to były szerokie  pola już zaorane po żniwach i rozciągające się od drogi daleko młodniki sosnowe. Błądziliśmy po polnych drogach w słoneczne popołudnie późnego lata. Ja nie zdawałam sobie sprawy, że cokolwiek może być niebezpiecznie w to letnie popołudnie – ale Witia – nasz gospodarz, który przywiózł nas tam własnym autem – był cokolwiek niespokojny. Był to czas ZSRR, a na podróże trzeba było koniecznie mieć pozwolenie.  Wiza turystyczna pozwalała na 100 km oddalenie od miejsca docelowego. Byliśmy całą rodziną – mama, tata i ja. Wiza nie dawała nam prawa pobytu w tym miejscu. Nasz gospodarz wiedział, że gdyby ktoś z miejscowych powiadomił służby, że błąkamy się po polach bez celu, wzięliby nas za szpiegów i zaczęłyby się dopiero problemy. Kiedy zaproszono nas później na wesele – zobaczyłam prawdziwe ludowe zwyczaje – stroje, przyśpiewki, potrawy, rytuał, w jaki wszystko się odbywało i wschodnią kulturę. Ale też to tam usłyszeliśmy pod swoim adresem, że przyjechały szpiony z Polski. Może i tak to wyglądało, bo tato ciągle dopytywał o znajomych, aż mam kopnęła go w kostkę pod stołem na przyjęciu, żeby dał spokój, bo i tak wzbudzamy zainteresowanie.   

 Ja zobaczyłam wówczas krajobraz, żyzną ziemię – błoto po ulewnych deszczach było niesamowite, obejścia na wsi, ukraińskie zwyczaje czczenia i dekorowania świętych obrazów. Wszystko to było dla mnie jako młodej dziewczyny niesamowitym przeżyciem – bo było odmienne od tego, co znałam. Słuchałam ze zdumieniem jak tato płynnie mówi po ukraińsku, jak się wita i rozmawia, jaki miał przyjazny i bardzo uważny stosunek do spotykanych ludzi. Miał nadzieję dowiedzieć się czegoś na temat znajomych sprzed wojny, jakiejś rodziny. Ci, z którymi spotykaliśmy się, odpowiadali na pytania nieco zaskoczeni, poruszeni niespodziewaną wizytą niechętnie wdawali się w dłuższe opowiadania. Wówczas o niczym nie wiedziałam, co związane było z historią tej ziemi, ani po co tam pojechaliśmy. Ani dziadek ani tato nie opowiadali zbyt wylewnie o tamtych czasach. To zostało odstawione na bok. Tato wracał pamięcią dopiero podczas choroby przed śmiercią. Wtedy pod koniec lat siedemdziesiątych na Ukrainie tato poszukiwał okruchów własnej młodości, dzieciństwa, nieznanych losów członków własnej rodziny. Szukał śladów „na piasku” po starych przyjaźniach i znajomościach.

Wspominał szkołę, do której chodził i nauczycielkę, która przyjechała z Warszawy, by uczyć dzieci na Wołyniu, a także  koleżanki, o których wiedział, że zostały zesłane na Syberię. Szukał widomości o tej części rodziny, o której nic nie było wiadomo.

Z tej wyprawy pamiętam jakim problemem dla ojca było, że prawie wszędzie, gdzie nas goszczono, musiał wypić szklankę samogonu. Mój tato z zasady nie pił alkoholu, a jeśli już, to raczej symbolicznie dla towarzystwa. Tam, bez samogonu nie szło nawiązać jakąkolwiek rozmowę towarzyską, a zwłaszcza, kiedy zapraszali do domu. 

Włodzimierz Wołyński i całe Kresy w 1939 r. zajęła Armia Czerwona.  NKWD zabierało inteligencję, ziemiaństwo, urzędników, nauczycieli. Chłopów zabierano do łagrów do pracy przymusowej przy budowie umocnień wojennych. Do takiego łagru za czasów sowieckich zabrany został mój tato.  

Praca była ciężka i w oddaleniu od rodzinnej wsi. Tylko dwa razy udało się chłopakowi wymknąć i polami dotrzeć do rodzinnego domu, by tam najeść się i przebrać. Za drugim razem postanowił już nie wrócić i ukrywać się, był to moment, kiedy wybuchła wojna sowiecko – hitlerowska. Wiedział, że nie może już wrócić, bo to oznaczało niechybną śmierć.

Wieś Marcelówka oddalona 6 km od Włodzimierza Wołyńskiego była zamieszkana przez ludność polską, ukraińską i osadników niemieckich. Żyli  po sąsiedzku raczej dobrze. Dzieci i młodzież spotykali się i bawili razem.  Szczególnie w maju 1939 roku na nabożeństwa majowe młodzież chodziła chętnie pod krzyż, by wspólnie odmawiać różaniec. Taką głęboką pobożność praktykowali w domu. 

Tato, kiedy skończył szkołę podstawową,  pracował już jako młodociany pomocnik na cegielni. Zapisał się do Związku Strzeleckiego i tam kształtował się jego patriotyzm. Już wtedy podobała mu się kolej i żywo interesował się elektrycznością. Miał zainteresowania techniczne, ale był najstarszym synem w licznej rodzinie i musiał pracować.

Mój dziadek - ojciec  mojego taty jako były legionista z czasów I Wojny – kiedy wybuchła II Wojna nie był już młodym człowiekiem – miał 44 lata i był prostym człowiekiem,  powoził konno wozy. Miał świadomość, że sowiecka okupacja oznaczała polowanie zwłaszcza na oficerów Wojska Polskiego i ich rodziny. We Włodzimierzu była jedna z najlepszych szkół wojskowych - Szkoła Podchorążych Rezerwy Artylerii.  Przez Włodzimierz podczas kampanii wrześniowej przetoczyło się mnóstwo wojskowych, uciekinierów cywilnych z Polski. W pobliskim Uściługu na dawnej granicy Kongesówki i zabory rosyjskiego we wrześniu 1939 r. toczyły się walki wojska polskiego. Był to węzeł komunikacyjny, który prowadził do Lwowa i dalej na południe przez Karpaty na Węgry i do Rumunii.  Szwagier dziadka - Ludwik Tchórz był wojskowym, zaginął.      

Dziadek  jako były uczestnik walk w legionach Józefa Piłsudskiego ożenił się z siostrą swojego kolegi z legionów i córką   Karola Biesiadeckiego, flisaka z Sandomierza, który spławiał drewno Wisłą. A ponieważ w Uściługu był port rzeczny dla spławiających tą drogą drewno – Karol dotarł tu i postanowił kupić ziemie, która była tańsza niż w Małopolsce.  

Parada wojskowa we Włodzimierzu w 1928 r. 


Karol przeżył dramat I Wojny Świtowej, ponieważ został wysiedlony z liczną rodziną za Styr. Stracił wówczas niemal całą rodzinę. Liczne potomstwo umierało na skutek chorób, najstarszy syn wyjechał do Ameryki, on z ocalałą rodziną wrócił na ziemie koło Włodzimierza i pomógł młodym ( dziadkowi i babci) kupić 6 ha ziemi niedaleko Włodzimierza od Państwa Polskiego. Były to pola do wykarczowania po zrębie. Znojna praca, by doprowadzić pole do uprawy.

Rodzina doświadczyła i chorób i głodu i dramatu wysiedlenia. Okres najspokojniejszy – to okres międzywojnia, który przyniósł im względną stabilizację. Pobudowali dom, wykarczowali pole, które zamienili w uprawne, przyszły na świat dzieci. 



II wojna przyniosła chaos i dotkliwą biedę.

   To, co się wydarzyło na Marcelówce i na Wołyniu – opisali sąsiedzi, którzy przeżyli tamte dramatyczne wydarzenia. Ludobójstwo w swojej najokrutniejszej formie.

To, co zostało w pamięci Antoniny, młodszej siostry mojego Taty: kiedy przyszli Ukraińcy, a  byli to młodzi chłopcy, dorosłych wśród nich nie było. To byli chłopcy z sąsiedztwa. Moja prababcia Agnieszka modliła się w domu na różańcu, a  moja babcia Ewa przed domem przecedzała serwatkę z mleka od krowy, którą przecież mieli. W domu była dwójka młodszych dzieci, które w tym momencie stały po obu stronach babci przyklejone do jej nóg ze strachu.  Wcześniej mężczyźni musieli zorientować się, że dzieje się coś niedobrego. Może ktoś ich ostrzegł – tego nie wiem – dziadek nie opowiadał. Ale sądzę, że coś sprawiło, że dziadek i starsze dzieci  poszli w pola. Babcia została z dwójką najmłodszych i swoją matką. Kiedy weszli na podwórko Babcia Ewa stała  zgarbiona nad mlekiem. Chłopak sąsiadów powiedział jej, że ma rozkaz, żeby ich zabić. Miał w ręku karabin, za nim były jakieś całkiem młode wyrostki. Widocznie starsi zajęci byli mordowaniem już w innej chałupie, która płonęła, gdzie słychać było ryk zwierząt. Babcia poprosiła tylko, żeby mogła się pomodlić do matki Boskiej Częstochowskiej. Tylko krótko – przystanął chłopak. Zdołała głośno westchnąć. Prababcia odmawiała  różaniec. Chłopak wyciągnął broń, babcia z dziećmi upadła na ziemię,  zaczął strzelać. Wystrzelał co miał w karabinie. Podszedł do nich – „Jak odejdę – uciekajcie” – wyszeptał. Babcia nie zdawała sobie sprawy, że żyje. Chłopak odszedł, one zdrętwiałe ze strachu jakoś powstawały. Wzięły worek i zgarnęły ułomki suchego chleba. Tyle udźwigniemy uciekając - powiedziała do córki. Ciemną nocą zostawiając za sobą łuny, polami po omacku uciekały do Włodzimierza, gdzie znajoma Ukrainka dała im schronienie w pustym pomieszczeniu. W mieście było bezpieczniej – bo tu organizowała się samoobrona - ale nie było nic do jedzenia. Żeby można było pójść do domu po  jedzenie ! – ale nie można - to oznaczało niechybną śmierć, a tu małe dzieci.


Włodzimierz Wołyński, 1936 r. przed dworcem kolejowym. Rodzeństwo z rodziny Sołtysów żegna się przed wyjazdem Stanisława Sołtysa do Paragwaju. Obok Stanisława, siostra Bronisława, Mateusz i Szczepan, mój dziadek.  



w 1945 r. Szczepan Sołtys z 2 Armią WP dotarł pod Warszawę.   

Bardzo ciekawe wspomnienia sąsiadów z Marcelowki można znaleźć pod linkiem https://wolyn.org

17 marca 2020

Malarstwo Izabeli Rapf Sławikowskiej


Podczas wernisażu wystawy w Muzeum Piastów Śląskich w Brzegu sylwetkę artystki przedstawiły kustosz Teresa Piasecka po lewej  i kurator Małgorzata Młynarska po prawej, w środku - mecenas wystawy  - córka artystki
Pochodziła ze spolszczonej rodziny austriackiej. Jej pradziad Johann Georg Rapf wywodził się z Meissen koło Wiednia W 1834 r. razem z żoną nauczycielką został przeniesiony wraz z 8 rodzinami niemieckimi do Sanoka z zadaniem germanizacji tutejszej ludności. Po latach nauczył się języka polskiego, poznał polska historie i kulturę. Zyskał opinię cenionego lekarza i pełnił funkcję dyrektora szpitala. W latach 1865-1867 sprawował urząd burmistrza,  w 1967 r. został radnym Sanoka. Jego żona pracowała w miejskim szkolnictwie i pełniła funkcję dyrektora trzyklasowej szkoły żeńskiej. Uczyła języka niemieckiego i robót ręcznych. Liczna rodzina Rapfów była związana z miastami kresowymi Czerniowcami, Brzeżanami i Lwowem. Dzici Rapfów bardzo często przebywały w dworku państwa Wełdyczów w Bełchówce. Gospodarze przygotowywali dla dzieci kursy historii Polski...

Ojciec Izabeli – Stefan Raph był porucznikiem armii austriackiej, inżynier, geodeta i mierniczy miejski w 1915 r. dostał się do niewoli rosyjskiej. W Rosji poznał swoją zonę Marię Starno-Szalas. W 1919 r. podczas próby przedostania się do Polski małżonkowie zostali zatrzymani i oskarżeni o szpiegostwo. Osadzono ich w więzieniu w Taszkiencie. W 1920 r. przyszła na świat Izabela. Po zakończeniu wojny polko-bolszewickiej w 1921 r. rodzina przyjechała do Polski. Izabela uczęszczała do szkół w Nowym Sączu i w Tarnowie od 1929 r. gdzie ukończyła Gimnazjum i liceum sióstr urszulanek. W okresie II wojny światowej była pielęgniarką w tarnowskim szpitalu. Pracowała także w zakładzie fotograficznym. Działał w strukturach Armii Krajowej. W 1952 r. ukończyła Akademię Sztuk Pięknych. Malarstw uczyła się pod kierunkiem Eugeniusza Eibischa, Fryderyka Putscha i Wacława Taranczewskiego. Za portret Matki w 1952 r. otrzymała nagrodę Ministra Kultury i Sztuki.
W 1974 r. Fundacja Kościuszkowska zaprosiła ją do Nowego Jorku. W USA pracowała bardzo intensywnie. Uczestniczyła w wielu wystawach  zyskując wysokie oceny swej twórczości. Współpracowała z Galerią Portretową, Galerią Renoir w Nowym Jorku, Sir Nicholas Gallery w Toronto, namalowała portrety prezydentów G. Forda, J. Cartera, które trafiły do zbiorów sztuki w Białym Domu. W 1976 r. musiała wrócić do kraju, ponieważ ambasada polska nie wyraził zgody na przedłużenie pobytu w USA.

W latach 80-tych intensywnie pracowała. Obrazy wystawiała w Austrii oraz w Niemczech. Namalowała wizerunek szwedzkiej królowej Sylwii do kolekcji sztuki szwedzkiej rodziny królewskiej. Obok malarstwa zajmowała się tkactwem artystycznym, projektowaniem obuwia, galanterii skórzanej, biżuterii, odzieży, wykonywaniem bombek choinkowych.
W 1944 r w Filharmonii Krakowskiej zaprezentowała 40 obrazów namalowanych w zindywidualizowanej stylistyce.
Zmarła w 2010 r. w Krakowie.
Dzieła artystki uczestniczyły w 50 wystawach zbiorowych w Polsce, USA, Bułgarii, Szwecji, Francji, Niemczech i Austrii.
Oraz 30 ekspozycjach indywidualnych prezentowanych w Polsce, USA, Kanadzie i w Niemczech. Jej prace znajdują się w zbiorach prywatnych oraz w kolekcjach Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, Państwowych Zbiorów Sztuki na Wawelu, Muzeum Zamku w Wiśniczu i Muzeum Zamku w Nidzicy. Kilkadziesiąt Obrazów podarowała artystka do Muzeum Historycznego w Sanoku i Muzeum Okręgowego w Tarnowie.
Obrazy prezentowane w Muzeum Piastów Śląskich w Brzegu są darem córki, a rysunki i akwarele podarował opolski kolekcjoner zaprzyjaźniony z rodziną Rapfów.

Tekst wprowadzający do wystawy 












Lwów i Kresy Południowo-Wschodnie - tkwią w nas - Kurier Plus

Lwów i Kresy Południowo-Wschodnie - tkwią w nas - Kurier Plus

19 lutego 2020

Polska prasa II RP - w rocznicę bitwy 1920 roku


HISTORYCZNE MOMENTY

OMYŁKA. Mawiają o mnie niektórzy, iż miewam pomysły, które innych głów nie czepiają się i że niekiedy wystrzelam z propozycjami osobliwemi. Nie wiem, czy martwić się takim osądem, czy być zeń zadowolonym. Szanowni czytelnicy zechcą rozstrzygnąć. Czy mylę się wbrew nawykowi powszechnemu, proponując zmianę pewnego określenia, które utrwalić się może w historii. Propozycja ta od dawna natrętnie i uparcie narzuca mi się jako konieczność oczywista. Gdy zwłaszcza teraz, z okazji dziesięciolecia zwycięstwa Polski nad Rosją. Wciąż słyszę i czytam o wojnie bolszewickiej i  o naszym zwycięstwie nad bolszewikami. Zastanawiam się, jak też wojnę tę określa strona przeciwna? czy mianowicie pobita Rosja wojnę tę nazywa wojną z Piłsudczykami? Sądzę, że nie i sądzę, że Rosja nazywa tę wojnę słusznie wojną polską nie troszcząc się, które z polskich ugrupowań wywarło decydujący wpływ na rezultat wojny, lub kto dzierżył wówczas ster nawy państwowej. Cóż i nas obchodzić może, która z partyj sąsiedniego narodu, co to znów targnął się na naszą wolność  w danym momencie dziejów naszych dzierżyła władzę i prowadziła rosyjskie wojska na Warszawę i Przeć Koalicja nie nazywa wielkiej wojny wojną z cesarzem, lecz wojną z Niemcami. Używana u nas mylnie nazwa wojny bolszewickiej spacza dla potomności istotę, znaczenie i wartość zwycięskiej wojny i zdaje się dowodzić, jakoby Polska pobiła jedną z rosyjskich partyj nie zaś Rosję. Tym samem prawem można by mówić o dawniejszym zwycięstwie Rosji, będącej w sojuszu z jedną z polskich partyj - Targowicą, nad polską partią Barską. Tymczasem wówczas Rosja pokonała Polskę, jak w r. 1920 Polska Rosję. O wojnie bolszewickiej wygranej przez Polskę, może mówić z pewnym uzasadnieniem cała reszta Europy (poza Polską), gdyż Europie nie Rosja zagrażała, lecz bolszewizm,  gotujący się do wzniecenia powszechnej rewolucji proletarjackiej. Dla nas nie tyle ważną była zmiana ustroju społecznego, co możliwość utraty odzyskanej dopiero niepodległości; dla czegóż tedy mamy w nazwie wojny podkreślać bardziej kwestię ustroju, niż kwestię niepodległości, w imię której biliśmy się i zwyciężyliśmy? Zwycięstwo nasze nad Rosją zgodne też jest z istotnym faktem historycznym: przeciw nam walczyła Rosja (a bez wątpienia każda inna, nie bolszewicka Rosja w ówczesnej sytuacji byłaby również ruszyła na Warszawę.) Żaden odłam rosyjskiego narodu nie stał po naszej stronie, (jak ongiś Targowica po stronie Rosji), żaden nie walczył z nami przeciw rosyjskiej partii komunistycznej; przeciwnie, wszystkie bodaj kierunki polityczne Rosji żądały zgodnie przywrócenia dawnych granic carskich. Przeciw nam walczyła Rosja i naszą dumą narodową przekazaną potomności, winno być pobicie tej przeogromnej potęgi, która zagrażała przez całe wieki Rzeczypospolitej, która w wiekowym zmaganiu, bita przez nas po wielekroć, powaliła nas wreszcie, ujarzmiła i za nic nas miała, że oto ta wiecznie wroga nam siła znów poczuła na sobie ostrze miecza Zygmuntów, Batorych. Wojna w r. 1920 toczona przez naród, który wczoraj nic nie znaczył, że nawet nie był wymieniony na politycznych mapach Europy, a nagle powalił kolosa, który swym goljatowem cielskiem rozwalił się szeroko, pokrywając ogromną połać ziemskiej półkuli,  to wielkie ogniwo historycznego łańcucha, ogniwo złotem szczerym błyszczące - to też niech ono będzie nazwane właściwym imieniem! Nie dość na tym. Nazwa wojny bolszewickiej zdaje się wskazywać potomnym (a może i niektórym współczesnym?) na grozę niebezpieczeństwa rosyjskiego komunizmu, a usuwać z naszych pojęć możliwość niebezpieczeństwa rosyjskiego, które, jako takie, (zwłaszcza przy historycznym akompaniamencie niemieckim) jest dla Polski bez porównania groźniejsze. A jednak nasi rzekomi narodowi i rzekomi demokraci tyle okazują skłonności do matuszki Rosji w jakiej bądź postaci, że zdaje się, ja koby woleli, by pamięć roku 1920 w ogóle zgasła i historia nasza by się nie utwierdzała tak wyraźnie w przyszłych pokoleniach. Nie odchodźmy jednak od tematu. Reasumując powyższe uwagi, zgodzić się winniśmy na jedno: z którejkolwiek strony rozważymy kwestię nazwy naszej ostatniej wojny, zawsze narzuca się nam jedna racja »i jedna prawda historyczna: W roku pańskim 1920 Polska, pod wodzą Piłsudskiego zwyciężyła Rosję. 

Jerzy Hulewicz 1930 r. 

13 lutego 2020

Wspomnienia z Drohobycza

Z dziejów młodzieżowej organizacji Armii Krajowej ”Orlęta” w Drohobyczu

 O niepodległą


Na podstawie wspomnień nauczycielki por. Janiny Diug – Pilichowskiej, żołnierza AK. 




Drohobycz – miasto położone w województwie lwowskim nad rzeką Tysmienicą ma swoją chlubną kartę w walce o wolność Polski. Od 1772 r. pozostawał pod zaborem austriackim. Zaborca świadomy własnych celów politycznych, choć tolerancyjny, utrzymywał kraj w zaniedbaniach w dziedzinie gospodarki rolnej, rzemiośle i oświacie. Społeczna bieda i nieuctwo niosły w ślad za sobą upadek moralności i patriotyzmu. Władze austriackie skupiały uwagę na bogactwach naturalnych kraju nazywanego Królestwem Galicji i Lodomerii. Od początków dziejów Drohobycza występowała tam obficie sól, którą po wydobyciu z ziemi warzono w warzelniach pobudowanych w tym celu w mieście. Sól stała się znakomitym towarem przetargowym na szlaku bursztynowym od Morza Bałtyckiego do Morza Czarnego. Tu mieściły się sławne żupy solne.

Opodal Drohobycza w Borysławiu odkryto bogate złoża ropy naftowej w Schodnicy, Mraźnicy, Podburzu i innych terenach sąsiadujących. Drohobycz stał się stolicą zagłębia naftowego i siedzibą potentatów naftowych , których wille i kamienice istnieją do dzisiaj. Znajdował się tam również Instytut Przetwórstwa Naftowego. Przetwórstwo znajdowało się w tak zwanych fabrykach jak „Galicja”, „Nafta” i znanej w całej Europie ”Polmin”.


Na tych terenach przeprowadzał swoje badania znany polski odkrywca Łukasiewicz. Pierwsza lampa naftowa zapłonęła w 1910 r. w szpitalu we Lwowie.
W odległości 1 mili od Drohobycza w Stebniku znajdowała się kopalnia kainitu (od red. - surowiec chemiczny stosowany do nawozów sztucznych). Natomiast tuż za Stebnikiem znajdował się Truskawiec Zdrój – słynny ze swojej „naftusi” – wody źródlanej o zapachu nafty leczącej choroby przewodu pokarmowego.
Ogromna rolę odgrywała „Macierz Szkolna” prowadząca oświatę pozaszkolną. Wśród najbiedniejszych krzewiła piśmiennictwo i czytelnictwo, zakładała biblioteki. Duże znaczenie miały Kasy Stefczyka udzielających niskoprocentowych pożyczek małorolnym gospodarstwom na rozwój rolnictwa i rzemiosła, także Konsumy Spożywcze, Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”,Drużyny Strzeleckie, chór śpiewaczy „Echo” i inne organizacje.
W drohobyckim Gimnazjum im. króla Władysława Jagiełły  kształcili się m.in. poeta Kazimierz Wierzyński, Władysław Karaszewicz-Tokarzewski, gen. Stanisław Maczek, dowódca dywizji pancernej spod Falaise i Arnhem, Chciukowie Władysław, Tadeusz i Andrzej – harcerz, sportowiec, redaktor i pisarz, autor m.in. „Atlantydy. Opowieść o wielkim księstwie Bałaku”, Ludwik Liszka – odznaczony Krzyżem Virtui Militari za walkę pod Zadwórzem w 1919 r. z bolszewikami. Miał lat 19 – był uczniem Gimnazjum. Lekarz dr Kozłowski, dyrektor szpitala, który leczył wszystkie dzieci za darmo bez względu na narodowość.
Seminarium nauczycielskie im. Królowej Jadwigi przygotowywało uczniów do zawodu nauczycielskiego. Z tego seminarium wyszła Janina Kreidechówna – harcmistrzyni harcerstwa polskiego oraz Alina Kondracka – zm. we Wrocławiu.
Harcerstwo Drohobyckie dało wielu wybitnych Polaków. Wspomnę tylko harcmistrza Szczepana Michalskiego zamordowanego w Kijowie, ojca Dominika Orczykowskiego z Wrocławia, gdzie potem kształcił i wychowywał młodzież harcerską.
Młodzież licznie gromadziła się w „Sokole” i podczas narodowych uroczystości, np. w rocznicę Powstania Kościuszkowskiego, Listopadowego czy Styczniowego. Przychodziła na stary cmentarz, by wspólnie jeszcze z uczestnikami powstańczych walk uczcić tamte wydarzenia. Taką postacią, uczestnikiem Powstania Styczniowego był Jan Majewski, którego pomnik był w Drohobyczu.



Przede wszystkim czcili pamięć zrywu o wolność Polski licznie zaciągających się studentów Gimnazjum im. Króla Władysława Jagiełły jak i seminarium nauczycielskiego im. Królowej Jadwigi.
Wybuch II Wojny Światowej we wrześniu 1939 r. zastał polską młodzież w Drohobyczu przygotowaną do obrony kraju. Do mobilizacji stawiła się młodzież męska i żeńska, a przede wszystkim harcerze z Szarych Szeregów.

Pamiętam wrzesień i październik 1939 r. Kiedy polska armia została rozbita przez wojska niemieckie, wielu młodych żołnierzy znalazło się w rozsypce, bez dowództwa, narażonych na ataki ze strony Ukraińskiej Armii „Nachtigal” sprzymierzonej z Niemcami przeciwko Polsce. Tymi żołnierzami zajęła się organizacja harcerska pod dowództwem harcmistrzyni Janiny Kreidocówny. A było to tak: pod koniec października 1939 r. wieczorem zebrały się harcerki pod Krzyżem Powstania Styczniowego odśpiewały hymn harcerski i złożyły przysięgę wierności Ojczyźnie na ręce swej harcmistrzyni. Na krzyżu zachował się napis, który zachował się do dziś
„Walka o wolność, gdy się raz zaczyna
Z krwi ojca, dziedzictwem spada na syna.
Sto razy wrogów złamana potęgą skończy zwycięstwem”
Juliusz Słowacki




16 maja 1996 r.


























rys. Feliks Lachowicz

13 lipca 2019

Napoleon Orda

Portret Napoleona Ordy
Ze zbiorów Biblioteki Cyfrowej Uniwersytetu Jagielońskiego
w Krakowie
Postać dziś mało znana dla szerszego odbiorcy, lecz także w swoim czasie, kiedy żył i tworzył był raczej skromnym i nieznanym artystą, choć pozostawił po sobie niezwykle bogatą spuściznę, a wśród historyków sztuki ma swoją ugruntowaną pozycję. Rysownik, dokumentalista, pianista i kompozytor, patriota.
Na jego postać natrafiłam dzięki zachowanym pięknym rysunkom XIX w. dawnych Kresów Wschodnich z ich pałacami, rezydencjami i widokami miejscowości, ale także dzięki dziennikarskiemu zacięciu wrocławskiego bibliotekarza i znanego kustosza, który swoją pracę dokumentalisty  zaczął przed wojną we Lwowie jako student i bibliotekarz Zakładu Narodowego Ossolineum.
- Ziemia poleska, choć biedna nie poskąpiła Polsce wielkich ludzi - pisał prawie 80 lat temu Ksawery Niezabitowski na łamach tygodnika ilustrowanego "AS" w 1937 r.  Jak się potem okazało - to tylko pseudonim nieżyjącego już historyka, bibliotekarza i kustosza Zakładu Narodowego Ossolineum najpierw we Lwowie, a potem we Wrocławiu - a właściwie Roman Aftanazy.

Wróćmy jednak do Napoleona Ordy, który jest bohaterem opowieści - wywodził się on z Polesia, skąd - jedynie dla przypomnienia możnaby przytoczyć - pochodziły tak wielkie i znaczące nazwiska  dla polskiej kultury jak:  Tadeusz Kościuszko, ks Drucki - Lubecki, Romuald Traugutt, Maria Rodziewiczówna czy wreszcie wspomniany Napoleon Orda.

Urodził się w 1807 r. w dziedzicznych Worocewiczach, powiat kobryński, guberni grodzińskiej. jako syn Michała marszałka Kobryńskiego i Józefy z domu Butrymowiczów. Po matce, córce Mateusza, posła pińskiego na sejm czteroletni - odziedziczył przywiązanie do spraw społecznych.
W 1823 r. podjął studia na Uniwersytecie Wileńskim na wydziale matematyczno-fizycznym, artystyczna natura nie wpasowała się i studia dokończył już prywatnie. Wiele czasu poświęcał muzyce i literaturze. Kiedy wybuchło powstanie wziął w nim czynny udział, toteż kiedy powstanie zostało stłumione, musiał uciekać za granicę. Emigracja oznaczała dla niego czeto długą błąkaninę często pieszo po Europie. Zwiedził w ten sposób Włochy, Szwajcarię, Francję, by osiąść w Paryżu. Tam poznał Fryderyka Chopina, z którym się serdecznie zaprzyjaźnił. Chopin docenił talent muzyczny Ordy, który mógł dzięki lekcjom muzyki zarabiać na życie. W 1847 r. zaproponowano mu objęcie stanowiska dyrektora opery włoskiej, jednak rewolucja 1848 r. zniweczyła te plany. Napoleon Orda spędził w Paryżu ponad 20 lat. Poznał w tym czasie słynnego pejzażystę Girarda i ta znajomość pozwoliła mu odkryć w sobie talent  plastyczny oraz rozwinąć zainteresowania rysunkiem.
Zaczął przenosić na papier pejzaże spod Paryża. Potem zaczął podróżować po Belgii, Holandii, Anglii, Portugalii  i wreszcie wybrał się do Algierii.
Jednak największym jego dziełem okazały się jego rysunki z Kresów Wschodnich dawnej Rzeczypospolitej. Wrócił do kraju, by przemierzając wszerz i wzdłuż ziemie litewskie i Wołyń podejmowany gościnnie zgromadził prawie pół tysiąca rysunków, na których zobrazował stare zamki, świątynie, pomniki chwały, rezydencje i pałace. Wielka praca dokumentacyjna.
Napoleon Orda wydał swe rysunki u Fajansa w Warszawie. Opublikowano dwie serie. Albumy te po dziś dzień dla kultury polskiej są prawdziwą skarbnica.

Jest on bowiem autorem pierwszego podręcznika gramatyki polskiej dla obcokrajowców, który wydał w Paryżu w 1856 r. Napisał ten podręcznik dla synka, który urodził mu się z małżeństwa z Francuską, a ponieważ nie chciał, by syn wychował się bez znajomości języka polskiego, poświęcił mu i tę prace.
Był autorem także kilkunastu muzycznych kompozycji.
Umarł w 1883 r. a jego szczątki pochowano na cmentarzu w Janowie koło Pińska obok matki. Z majątku rodzinnego nic nie zostało, bowiem ziemię rozparcelowano, a po domu nie zostało śladu.
Dziś w Janowie stoi pomnik artysty, a jego pamięć została szczęśliwie podtrzymana przez współczesnych. Bez wątpienia zasługuje na to, by pamięć o nim przeszła dla kolejnych pokoleń.



Album widoków historycznych Polski poświęcony rodakom. Zrysowany z natury przez Napoleona Ordę. Przedstawiąjący miejsca historyczne od początku chrześcijaństwa w Polsce \(R. 965\), ruiny zamków obronnych z czasów wojen tureckich, tatarskich, krzyżackich, kozackich i szwedzkich. — Piękne rezydencye, świadczące o przeszłości i cywilizacyi w tym kraju, oraz miejsca urodzenia ludzi wsławionych orężem, piórem lub nauką - jest dostępny w Bibliotece Cyfrowej Biblioteki UJ w Krakowie

















Popularne posty

Galeria zdjęć


Darmowe fotoblogi

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *