Przez przypadek odnalazłam wśród starych szpargałów cenne znalezisko - zeszyt z malowankami. To zbiór rysunków przeznaczonych dla dzieci 6-7 letnich do nauki religii wydany w latach 50-tych. Jednak zapewne rysunki były dziełem artysty tworzącego jeszcze przed II wojną światową. Sygnowane literka s w kółku. Nie mam pojęcia, czyj to znaczek, ale zapewne dla rzeczoznawcy autorstwo nie będzie tajemnicą. Dla mnie tak, bo strona tytułowa dawno została zniszczona a wraz z nią i nazwisko twórcy. Szkoda, bo chętnie pochyliła bym się nad losami kogoś, kto pozostawił po sobie, tak urocze dzieło. Bowiem rysowanie dla dzieci tylko pozornie jest łatwe. Trzeba być artystą, by w kilku kreskach i prostocie oddać tradycje nauczania kościoła i sprawić, by dzieci to pokochały.
Przypomniało mi się, że jako dziecko bardzo lubiłam je kolorować. Zeszyt na koniec był w zasadzie cały pokolorowany i dlatego przypomniały mi się tamte emocje z tym związane.
Z dzieciństwa zapamiętałam, a co wiążę z tym tematem, że mama choć nie odrabiała z nami lekcji, bo była zajęta domowymi sprawami, to przecież bardzo lubiła śpiewać, szczególnie piosenki religijne w domu, kiedy robiła coś w kuchni, zwłaszcza, kiedy miała dzień wolny od pracy.
Wspominała wówczas, że przed wojną dzieci chętnie razem bawiły się i zbierały na nabożeństwa gdzieś w pobliżu przydrożnego krzyża lub kapliczki na skraju wsi czy osady. Modlono się na różańcu, śpiewano pieśni maryjne i zanoszono wszelkie prośby w intencjach sobie wiadomych. Potem była wojna, czas dorastania i budowania własnego gniazda. Były nieszczęścia, choroby, czasem niedostatek i ciężka praca, ale zawsze była obecna Matka Boża i Jezus na krzyżu cierpiący.
Jakże jestem wdzięczna swoim rodzicom za szczęśliwe dzieciństwo i za to, że stworzyli tak zwyczajną, dobrą rodzinę, co wcale nie było ani proste, ani łatwe.