O harcerzu Janie Surzyckim, co zginął w Kędzierzynie w powstaniu śląskim
Fragment z książki "Najwyższy Lot - Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego, Poznań 1928
(zachowana oryginalna pisownia)
Okładka według rys. Wojciecha Kossaka
CZUWAJ!
Nic nie pomogło!
Ani 4-ty rok studjów w starej wszechnicy Jagiellońskiej, ani poważny nastrój rodziny profesorskiej,
ani głęboka rozwaga samego Jana Surzyckiego.
„Uczony Jaś“, „profesor Jan “ — jak go nazywali
koledzy, niedługo namyślał się, gdy na odrodzoną
Polskę rzucił się wróg, chcąc wyzyskać jej słabość
i brak wewnętrznej organizacji.
— Nauki, przekonania, sympatje, przywiązanie —
wszystko na bok! — mówił nieraz do starych kolegów-druhów harcerzy pełen rozwagi Jan, — Teraz
cała racja w szabli i karabinie. Więc niech tymczasem wytchnie sobie beze mnie i chemja agronomiczna, i teorja irygacji, i selekcja, i botanika! Ja
zaś, dostawszy urlop, wezmę się do szabli. Czuwaj!
Czuwaj nad miłą, wypieszczoną marzeniami, podtrzymywaną krwią dziadów naszych, Ojczyzną! Czuwaj!
Bo jest jeszcze słaba, jeszcze nie nabrała rozpędu,
jeszcze drogi jej życia kryje mgła niezbadana.
Mówcie to wszędzie i zawsze, druhowie! Niech naród nie żałuje, niech nie szczędzi krwi młodzieży,
mężów i starców, bo przeżywamy groźną godzinę,
a jeżeli ma się skończyć klęską, to i tak nikt z nas Polaków żyć nie zechce! Zmordowały nas te tragiczne oczekiwania, nadzieje, marzenia, krwawe, straszliwe ofiary, hańba poddaństwa najeźdźcom
i rabusiom... Dalej w tem trwać nie możemy, nie
chcemy! Lepiej śmierć!
— Co do mnie — ciągnął dalej — to wiecie co?
Śmierć za kraj uważam za największe szczęście dla
siebie... Gdyby tylko nie smutek, jaki sprawiłbym
rodzicom...
Tak mówił Jan Surzycki, jeden z najstarszych
harcerzy krakowskich, noszący w swem sercu hasła
harcerstwa, te zdrowe, proste, jak prawda, pojęcia,
a przez usta jego mówili przodkowie, skromni lecz
szlachetni w swej wiernej służbie zgnębionej Ojczyźnie, a więc pradziad Józef Surzycki, oficer polski
za czasów Księstwa Warszawskiego i Królestwa
Kongresowego i obrońca Modlina; dziad Tomasz, dowódca powstańców na Podlasiu w r. 1863 i nareszcie ojciec, profesor Stefan Surzycki, którego za panowania carskich zbirów więziła cytadela warszawska.
Krew to przemawiała, stara, dobra, szlachetna, gorąca a ofiarna krew polska.
Słowo stało się czynem.
Już w październiku 1918 r. Jan Surzycki działał,
jako ochotnik w lotnych oddziałach harcerskich przy
4-ym pułku piechoty legjonów, w listopadzie wszedł
do komendy pociągu pancernego „Śmiały" i odważnie
walczył o zdobycie Przemyśla, zajętego przez zdradliwych Ukraińców. Otrzymał ranę, lecz natychmiast
po wyleczeniu powrócił do komendy i walczył przy
odsieczy i obronie Lwowa, „Gwiazda Przemyśla", lwowskie „Orlęta
i „Krzyż Walecznych" zdobiły jego pierś, lecz te odznaczenia żądały od niego coraz to większych
czynów.
Rozumiał Jan, że działać bagnetem lub szablą
potrafi każdy, ale że brakuje inteligentniejszych żołnierzy do specjalnej broni, więc przeniósł się do ciężkiej artylerji, z którą obznajmił się szybko i dokładnie. Jego robotę bojową widziała Galicja Wschodnia, a później odczuły na sobie hordy bolszewickie
na Podolu,
Nastały czasy spokojniejsze i mury starej
wszechnicy znowu ujrzały poważną, myślącą twarz
akademika-bohatera, mającego już szarżę oficerską.
Znowu książki, laboratorja, nauka i myśli inne, —
o wolnej, pokojowej, dążącej do najwyższej cywilizacji Polsce...
Lecz przyszła now a wojna.
Pięść teutońska, zdrada krzyżacka uderzyła
w starą ziemię Piastową, w perłę Polski — w Górny
Śląsk.
— Do broni, bracia! N ikt nas nie obroni, jeśli
będziemy milczeć i czekać! — mknęło po wsiach i miastach pełne zapału hasło.
Jan Surzycki znowu chow a książki i czapkę akademicką i wdziewa stary, dymem prochu nieraz
owiany uniform oficerski.
Znowu armaty, znowu obóz, koledzy 12 pułku
artylerji polowej, pochód, pozycje, szybkie ostrzeliwanie wroga,.,
„Uczony Jan “ dobrze kieruje swojemi działami,
a one zioną na wrogów rykiem urwanym i śmiercią.
— Czuwaj! — myśli młody podporucznik. — To
potop nowy na Rzeczpospolitą. Od niemieckiej granicy do starych Dzikich Pól i Smoleńska suną ku naszej ziemi krwawe potwory. Musimy bić tak, aby
świadków klęski nie zostało, aby nikt już nie śmiał
marzyć o napadzie na świętą ziemię naszą. Każda
kula, każdy pocisk, każde pchnięcie bagnetu powinno wylać w rażą krew , w sercu nieprzyjaciela w zbudzić lęk, Polsce sławy i spokoju przysporzyć!
Czuwał nad tern, o czem myślał, poważny młodzieniec, ale nie długo.
9 m aja 1921 r. dostał rozkaz zajęcia ze swoją
baterją pozycji we wsi Stare Koźle i wzięcia udziału
w uderzeniu na Kędzierzyn'.
Baterja wyjechała i zajęła wyznaczony posterunek. Rozpoczął się atak na Kędzierzyn.
Artylerja przygotowała go. Podporucznik, wierny swoim
hasłom, obmyślił wszystko dobrze i rozpoczął bojową robotę. Po kilku strzałach wyszedł, aby skontrolować działanie ognia. Stał na wyniosłości gruntu, niewrażliwy na przelatujące szrapnele i kule maszynowych karabinów , które ze wszystkich stron
szczękały sucho i groźnie.
Z radością spostrzegł dobre rezultaty, przekonał
się, że na ostrzeliwanym przez niego odcinku ogień
nieprzyjacielski począł słabnąć. Już się odwrócił,
aby odejść i dalej prowadzić atak, gdy nagle wybuchnął szrapnel niemiecki, a jeden z odłamków ugodził
oficera. Padł bez jęku i bez ruchu, oddając ziemi, której bronił, ziemi prastarej, Piastowej, swą młodą,
gorącą, wierną krew.
W chwili ostatniej życia doleciał go ryk jednego z dział jego baterji i w tym ryku rozróżnił potężne słowo, drogie od dzieciństw a hasło: „Czuwaj!
Z tej krwi młodzieńczej wyrosły trawy mocne
i wonne, kwiaty ogniste i gorące, które nie dadzą zapomnieć śmiałego i uczciwego okrzyku harcerza
i oficera, nad życie m iłującego ojczyznę:
— Czuwaj nad Polską! Czuwaj!...
To hasło z nabożeństwem powtarzać będą przyszłe pokolenia, gdy ujrzą wielką, potężną, sławną
Polskę.
Wszystko przetrwa, wszystko wytrzyma ziemia
męczenników i bohaterów! Nie masz siły większej
i trwalszej nad siłę obudzonego ducha ofiarnego!
Czuwaj! Tak nam dopomóż Bóg! Nie damy
ziemi, naszej ziemi, przepojonej krwią bohaterskiej
m łodzi polskiej... Nie damy!...
|
Ferdynand Ossendowski |
-
Upłynęło pięć lat od dnia, gdy postanowiliśmy
z żoną wznieść pomnik młodzieży polskiej, poległej
w obronie Warszawy podczas wojny z nawałnicą dziczy sowieckiej... pisał autor w 1925 r. w przedmowie do pierwszego wydania książki. Niegdyś postać bardzo znana, wręcz legendarna - nie tylko pisarz, podróżnik, dziennikarz i wielki erudyta, ale i wojownik.