16 marca 2020

Myśli motywujące

Podzielę się kilkoma bardzo motywującymi wskazówkami. Być może nie są one bezpośrednim lekarstwem na depresję wywołaną koronawirusem lub innym dziadostwem wymyślonym przez człowieka,  ale - mogą cię uodpornić. Ja przynajmniej mam nadzieję, że będą pomocne:

- Jeśli czujesz się przygnębiony - zaśpiewaj!
- Jeśli czujesz się smutny - roześmiej się!
- Jeśli jesteś już chory - to podwój swój wysiłek, by się ratować
- Jeśli czujesz, że ogarnia cię strach - idź dalej, byle do przodu,
- Jeśli czujesz się gorszy - włóż nowe ciuchy, ubierz się ładnie,
- Jeśli brakuje ci pewności siebie - podnieś głos, krzyknij,
- Jeśli uważasz, że jesteś biedny - pomyśl o przyszłym bogactwie
- Jeśli czujesz się niekompetentny - przypomnij sobie swoje sukcesy
- Jeśli czujesz  się mało ważny - przypomnij sobie swoje cele.

zaczerpnięte z myśli Og Mandino

Jeśli masz zbyt dużo pewności siebie, przypomnij sobie swoje porażki
Jeśli dorobiłeś się w życiu tyle, że stać cię na zbytki, przypomnij sobie czas, gdy byłeś głodny
Jeśli już ci się nic nie chce i usiadłeś na laurach, pomyśl o tych, którym się chce i depczą po piętach,
Jeśli zaczniesz celebrować swoją wielkość, przypomnij sobie, kiedy było ci wstyd za siebie.
Jeśli stwierdzisz, że żyjesz w dobrobycie, to pomyśl o głodnych i bezdomnych
Jeśli staniesz się nazbyt dumny, to przypomnij sobie o swoich słabościach
Jeśli uznasz, że jesteś najlepszy, to popatrz w gwieździste niebo. 



Dobre uczynki są dobre tylko wtedy, kiedy spełniamy je nie oczkując niczego w zamian. W przeciwnym wypadku, z reguły odpowiedzią na nie jest zło. Bez dobrych uczynków zła będzie jeszcze więcej. Warto czynić dobrze, bo dobro wróci do Ciebie, ale ze strony, z której się tego zupełnie nie spodziewasz.

14 marca 2020

Wygrzebane z lamusa

O harcerzu Janie Surzyckim, co zginął w Kędzierzynie w powstaniu śląskim

Fragment z książki "Najwyższy Lot - Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego, Poznań 1928
(zachowana oryginalna pisownia)

Okładka według rys. Wojciecha Kossaka


CZUWAJ!


Nic nie pomogło! Ani 4-ty rok studjów w starej wszechnicy Jagiellońskiej, ani poważny nastrój rodziny profesorskiej, ani głęboka rozwaga samego Jana Surzyckiego. „Uczony Jaś“, „profesor Jan “ — jak go nazywali koledzy, niedługo namyślał się, gdy na odrodzoną Polskę rzucił się wróg, chcąc wyzyskać jej słabość i brak wewnętrznej organizacji.
— Nauki, przekonania, sympatje, przywiązanie — wszystko na bok! — mówił nieraz do starych kolegów-druhów harcerzy pełen rozwagi Jan, — Teraz cała racja w szabli i karabinie. Więc niech tymczasem wytchnie sobie beze mnie i chemja agronomiczna, i teorja irygacji, i selekcja, i botanika! Ja zaś, dostawszy urlop, wezmę się do szabli. Czuwaj! Czuwaj nad miłą, wypieszczoną marzeniami, podtrzymywaną krwią dziadów naszych, Ojczyzną! Czuwaj! Bo jest jeszcze słaba, jeszcze nie nabrała rozpędu, jeszcze drogi jej życia kryje mgła niezbadana. Mówcie to wszędzie i zawsze, druhowie! Niech naród nie żałuje, niech nie szczędzi krwi młodzieży, mężów i starców, bo przeżywamy groźną godzinę, a jeżeli ma się skończyć klęską, to i tak nikt z nas Polaków żyć nie zechce! Zmordowały nas te tragiczne oczekiwania, nadzieje, marzenia, krwawe, straszliwe ofiary, hańba poddaństwa najeźdźcom i rabusiom... Dalej w tem trwać nie możemy, nie chcemy! Lepiej śmierć! — Co do mnie — ciągnął dalej — to wiecie co? Śmierć za kraj uważam za największe szczęście dla siebie... Gdyby tylko nie smutek, jaki sprawiłbym rodzicom...
Tak mówił Jan Surzycki, jeden z najstarszych harcerzy krakowskich, noszący w swem sercu hasła harcerstwa, te zdrowe, proste, jak prawda, pojęcia, a przez usta jego mówili przodkowie, skromni lecz szlachetni w swej wiernej służbie zgnębionej Ojczyźnie, a więc pradziad Józef Surzycki, oficer polski za czasów Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego i obrońca Modlina; dziad Tomasz, dowódca powstańców na Podlasiu w r. 1863 i nareszcie ojciec, profesor Stefan Surzycki, którego za panowania carskich zbirów więziła cytadela warszawska.
Krew to przemawiała, stara, dobra, szlachetna, gorąca a ofiarna krew polska. Słowo stało się czynem. Już w październiku 1918 r. Jan Surzycki działał, jako ochotnik w lotnych oddziałach harcerskich przy 4-ym pułku piechoty legjonów, w listopadzie wszedł do komendy pociągu pancernego „Śmiały" i odważnie walczył o zdobycie Przemyśla, zajętego przez zdradliwych Ukraińców. Otrzymał ranę, lecz natychmiast po wyleczeniu powrócił do komendy i walczył przy odsieczy i obronie Lwowa, „Gwiazda Przemyśla", lwowskie „Orlęta i „Krzyż Walecznych" zdobiły jego pierś, lecz te odznaczenia żądały od niego coraz to większych czynów. Rozumiał Jan, że działać bagnetem lub szablą potrafi każdy, ale że brakuje inteligentniejszych żołnierzy do specjalnej broni, więc przeniósł się do ciężkiej artylerji, z którą obznajmił się szybko i dokładnie. Jego robotę bojową widziała Galicja Wschodnia, a później odczuły na sobie hordy bolszewickie na Podolu, Nastały czasy spokojniejsze i mury starej wszechnicy znowu ujrzały poważną, myślącą twarz akademika-bohatera, mającego już szarżę oficerską. Znowu książki, laboratorja, nauka i myśli inne, — o wolnej, pokojowej, dążącej do najwyższej cywilizacji Polsce... Lecz przyszła now a wojna. Pięść teutońska, zdrada krzyżacka uderzyła w starą ziemię Piastową, w perłę Polski — w Górny Śląsk. — Do broni, bracia! N ikt nas nie obroni, jeśli będziemy milczeć i czekać! — mknęło po wsiach i miastach pełne zapału hasło. Jan Surzycki znowu chow a książki i czapkę akademicką i wdziewa stary, dymem prochu nieraz owiany uniform oficerski. Znowu armaty, znowu obóz, koledzy 12 pułku artylerji polowej, pochód, pozycje, szybkie ostrzeliwanie wroga,.,
„Uczony Jan “ dobrze kieruje swojemi działami, a one zioną na wrogów rykiem urwanym i śmiercią. — Czuwaj! — myśli młody podporucznik. — To potop nowy na Rzeczpospolitą. Od niemieckiej granicy do starych Dzikich Pól i Smoleńska suną ku naszej ziemi krwawe potwory. Musimy bić tak, aby świadków klęski nie zostało, aby nikt już nie śmiał marzyć o napadzie na świętą ziemię naszą. Każda kula, każdy pocisk, każde pchnięcie bagnetu powinno wylać w rażą krew , w sercu nieprzyjaciela w zbudzić lęk, Polsce sławy i spokoju przysporzyć! Czuwał nad tern, o czem myślał, poważny młodzieniec, ale nie długo. 9 m aja 1921 r. dostał rozkaz zajęcia ze swoją baterją pozycji we wsi Stare Koźle i wzięcia udziału w uderzeniu na Kędzierzyn'. Baterja wyjechała i zajęła wyznaczony posterunek. Rozpoczął się atak na Kędzierzyn.
Artylerja przygotowała go. Podporucznik, wierny swoim hasłom, obmyślił wszystko dobrze i rozpoczął bojową robotę. Po kilku strzałach wyszedł, aby skontrolować działanie ognia. Stał na wyniosłości gruntu, niewrażliwy na przelatujące szrapnele i kule maszynowych karabinów , które ze wszystkich stron szczękały sucho i groźnie. Z radością spostrzegł dobre rezultaty, przekonał się, że na ostrzeliwanym przez niego odcinku ogień nieprzyjacielski począł słabnąć. Już się odwrócił, aby odejść i dalej prowadzić atak, gdy nagle wybuchnął szrapnel niemiecki, a jeden z odłamków ugodził oficera. Padł bez jęku i bez ruchu, oddając ziemi, której bronił, ziemi prastarej, Piastowej, swą młodą, gorącą, wierną krew. W chwili ostatniej życia doleciał go ryk jednego z dział jego baterji i w tym ryku rozróżnił potężne słowo, drogie od dzieciństw a hasło: „Czuwaj! Z tej krwi młodzieńczej wyrosły trawy mocne i wonne, kwiaty ogniste i gorące, które nie dadzą zapomnieć śmiałego i uczciwego okrzyku harcerza i oficera, nad życie m iłującego ojczyznę: — Czuwaj nad Polską! Czuwaj!... To hasło z nabożeństwem powtarzać będą przyszłe pokolenia, gdy ujrzą wielką, potężną, sławną Polskę. Wszystko przetrwa, wszystko wytrzyma ziemia męczenników i bohaterów! Nie masz siły większej i trwalszej nad siłę obudzonego ducha ofiarnego! Czuwaj! Tak nam dopomóż Bóg! Nie damy ziemi, naszej ziemi, przepojonej krwią bohaterskiej m łodzi polskiej... Nie damy!...

Ferdynand Ossendowski
- Upłynęło pięć lat od dnia, gdy postanowiliśmy z żoną wznieść pomnik młodzieży polskiej, poległej w obronie Warszawy podczas wojny z nawałnicą dziczy sowieckiej... pisał autor w 1925 r. w przedmowie do pierwszego wydania książki. Niegdyś postać bardzo znana, wręcz legendarna - nie tylko pisarz, podróżnik, dziennikarz i wielki erudyta, ale i wojownik.

13 marca 2020

Retro prasa donosi: Malarz Poeta

Bolesław Kopczyński


Jak w literaturze dzielimy pisarzy na realistów, analityków, symbolistów, psychologów, tak można podobny podział zastosować w odniesieniu do artystów-plastyków. Jedni widzą świat w plasterku cytryny, lub z przyjemnością malują śledzie, drudzy tworzą bajkowe wizje z kraju lat dziecinnych, inni szukają typów w modelowanej głowie, wreszcie są tacy, co z zamiłowaniem malują motywy architektoniczne, tam ci znów pejzaże. Ale nie chodzi tu tylko o temat, lecz także o sposób przedstawienia. Patrząc na tę samą rzecz — każdy człowiek widzi ją inaczej. A cóż dopiero artysta, dla którego świat jest wizją jego duszy, a rzeczywistość transponuje on na swój język, swój styl! Bo wszak najważniejszemu cechami artyzmu są: talent i indywidualność. Te dwa wielkie skarby posiada znany i ceniony artysta-malarz Bronisław Kopczyński, rozmiłowany w pięknej architekturze, starych, rozpadających się murach, średniowiecznych zamczyskach, renesansowych kościołach, walących się karczmach przy rozstajnych drogach... Malując znikające powoli zabytki naszej kultury — artysta słyszy dziwne historie, które w sekrecie powierzają mu cegły, dachówki, szeroko na świat patrzące okna i gościnne drzwi i pochyłe ze starości kolumny, niegdyś tak majestatyczne... „Ciszej, wolniej" — szepce artysta — „nie spieszcie się, z chaosu waszych głosów nie mogę wyłowić, ni słowa"... A artysta maluje z radością w duszy, ze skupieniem niemal religijnym, bo kocha historię pisaną wielkimi literami monumentalnych kościołów i małymi literkami kapliczek przydrożnych. B.Kopczyński łącząc pietyzm dla każdego załomku muru z romantyzmem duszy, tworzy pełne niewysłowionego nastroju i poezji obrazy, opiewające piękno i czar naszej ziemi, często niedoceniane, niedopatrzone. I dopiero trzeba artysty, by zwykłemu śmiertelnikowi, ślepieniu dotąd na piękno, zdjąć bielmo z oczu i odsłonić tajemnice dotąd nieznane. W 60 przeszło obrazach Kopczyński odmalował urok Warszawy, często, w ostatniej niemal chwili utrwalając to, co dziś już nie istnieje, co zmiotło z powierzchni ziemi nieubłagane prawo życia i śmierci. Głęboki sentyment do Krakowa (gdzie Kopczyński uczęszczał do Akademii) każe mu choć raz na rok złożyć wizytę miastu „urbi celeberrim ac totius Poloniae", a hołd i zachwyt swój wyrażając pełnym i wyrazu i wdzięku płótnami.

Kopczyński przewędrował z paletą w ręku Polskę wzdłuż i wszerz. Malował Sandomierz, Lublin, Wilno, Kazimierz. Plon ostatnich w akacyj stanowi prześliczny cykl „Szlakiem Trylogii" (który zostanie wystawiony w styczniu w „Zachęcie Warszawskiej"). Pola, wioski, miasteczka, upamiętnione bohaterskimi walkami, odżyły znów, dzięki wędrówce malarza-poety, który przywiózł z sobą szereg obrazów z Wiśnicza, Zbaraża, Drohojewa, Buczacza, Rohatyna, Złoczowa, Krzemieńca i innych. Urok walących się domeczków, które często cudem jakimś jeszcze się zachowały, kolorowych karczem, drewnianych kościółków — znów z maestrią, liryką ogólnego tonu odtworzył Bronisław Kopczyński.
Lecz architektura, aczkolwiek ukochana, nie jest wyłącznym tematem dzieł artysty. Wielką sensację zaraz po wojnie wzbudził w Warszawie ogromny obraz pl. „Wręczenie medalu ks. Onufremu Kopczyńskiemu za gramatykę polską". A to z dwóch względów: imponujące to dzieło w świetny sposób oddało ów uroczysty nastrój, jaki panował owego dnia, gdy w Tow. Przyjaciół Nauki, czcigodnemu 80-letniemu jubilatowi, w ręczono medal (wybity przez naród) w obecności znakomitych ludzi tej epoki z Staszicem, Mochnackim, Potockim na czele. A drugim powodem szczególnego zainteresowania publiczności była osoba twórcy dzieła, powinowatego tego wielkiego miłośnika języka polskiego, pierwszego autora gramatyki polskiej. Jezuita Kopczyński zachował poza tym pamięć, jako człowiek o gołębiem sercu, niezwykłej dobroci, którą ludzie chętnie wykorzystywali. Na ten temat znana jest ciekawa anegdota:
Ks. Kopczyński zwrócił pewnego razu uwagę domokrążnemu sprzedawcy węgla, wołającemu: „Wągli, wągli sprzedaje", mówiąc: „Masz tu przyjacielu szóstaka, abyś sobie zapamiętał, że mówi się: węgiel a nie wągli". Węglarz wyszedł na ulicę, poprawnie nawołując klientów do towaru. Lecz... po paru dniach przyszedł na podwórko księdza, znów błędnie wykrzykując: „Wągli, wągli"... Jezuita znowu dał szóstaka z upomnieniem, które nie poskutkowało na długo....

Inne dzieło również o charakterze muzealnym, to wystawione na Salonie pt. „Wczoraj" z cyklu „Stara Warszawa". Obraz ten przedstawia na tle murów Starej Warszawy — ludzi, którzy stali się już legendą, dnia wczorajszego. Bronisław Kopczyński, podobnie, jak jego znakomity przodek, zasłużył w społeczeństwie na medal: „Bene m erentibus".

Kaplica Trzech Króli - Lwów

mgr. Kr. Diensll-Kuczyńska.
AS 1937 r.


















O polskość Śląska Opolskiego

http://radio.opole.pl/501,65,o-polskosc-slaska-opolskiego-odc-62-08032020

11 marca 2020

Wirusy - kilka refleksji praktycznie


Od powietrza, głodu, ognia i wojny...

W liturgii Kościoła rzymskiego hymn Święty Boże występuje podczas nabożeństwa Wielkiego Piątku, tj. uroczystej liturgii popołudniowej ku czci Męki Pańskiej, jako część tzw. lamentacji towarzyszących adoracji krzyża. W polskiej tradycji kościelnej hymn jest pierwszą częścią suplikacji, śpiewanej m.in. w trakcie uroczystości pogrzebowych, mszy za dusze zmarłych, w ramach Gorzkich Żalów, procesji na Boże Ciało, a także w intencji ochrony przed klęskami żywiołowymi.

Suplikacja zaczyna się od inwokacja:

Święty Boże,
święty, mocny,
święty a nieśmiertelny,
zmiłuj się nad nami! 

Od powietrza, głodu, ognia i wojny
Wybaw nas Panie!
Od nagłej i niespodziewanej śmierci
Zachowaj nas Panie!
My grzeszni Ciebie Boga prosimy
Wysłuchaj nas Panie!

 ***

Czy pobożna modlitwa uchowa nas od skutków działania wirusa, którego rozpowszechnianie mamy okazję obserwować z dostarczanych nam codziennie informacji w mass mediach? Na pewno gorąca modlitwa jest tym, co może w niejednym tragicznym momencie naszego życia sprawić cud. Tak. Poza tym pozytywne myślenie praktycznie chroni od nadmiernego stresu, frustracji i lęku, który wprowadza najdokładniej w depresję.  Kwestia wiary - prawdziwej, głębokiej i bezapelacyjnej ma fundamentalne znaczenie. Ale jest i wymiar praktyczny, z którym musimy się w życiu mierzyć. W kwestii wiedzy warto zwrócić uwagę na dwie sprawy: media informują o społecznym zasięgu wirusa na tyle, na ile chcą, mogą i potrafią, a my albo wierzymy na kredyt nie sprawdzając co i jak - bo nie ma szans na to - myśląc, że jednak to jest na serio, albo nie do końca dowierzamy, czując że to jakoś jest nadęte.
W każdym razie tego rodzaju sytuacja zmusza do samodzielnego rozeznania sytuacji: czy to już dotyka nas osobiście, czy może nas potencjalnie dotknąć i zaangażować w stopniu, którego się nie spodziewamy.

Zachorować może każdy. Jak nie na ten, to na inny wirus. Jak nie na sztucznie wyprodukowany, to na ten, których w naturze nie brakuje. Niby nie ma różnicy, ale jednak. Mogą działać dodatkowe czynniki, o których nic nie wiemy, albo jakoś je intuicyjnie wyczuwamy. Zawsze sytuacja może nas zaskoczyć. Może się okazać, że na nasze zdrowie będzie miało wpływ zupełnie coś innego, a wirus zadziałać może jak katalizator, który uruchamia splot nieszczęśliwych zależności. Koniec końców może przyjść śmierć.

A więc jak sobie radzić - kiedy sytuacja, w której ktoś nieopatrznie poczęstuje nas niechcianym wirusem stanie się faktem.

Dlatego zawczasu - trzeba myśleć jak postępować, by uniknąć choroby. To jest kwestia odporności organizmu - trzeba zadbać, by dostarczyć w pożywieniu dość dużo witaminy C, witaminy D3, witaminy A i ogólnie mikro i makroelementów. Trzeba wzmacniać kondycję i odporność organizmu.
Potrzebujemy codziennie budować naszą kondycję fizyczna i psychiczną, bowiem jest rzeczą już zbadaną, że stres sprawia, że organizm staje się podatny na wszelkie zachorowania. Unikać głębokich stresów, takich, które mogą nas paraliżować w myśleniu i działaniu.
Unikać szczególnie ryzykownych zachowań w zakresie używek.
Każdego rodzaju uzależnienie - może się okazać gwoździem do trumny. Nie tylko alkohol, tytoń i narkotyki wywołują uzależnienia. Okazuje się, że i glukoza może działać jak narkotyk - o czym przekonują się ci, którzy nie mogą oprzeć się słodyczom.
Dlatego okres Wielkiego Postu ma nie tylko duchowy ale i swój i praktyczny wymiar. Trzeba się miarkować - by nie dawać się uzależniać. To jest budowanie zdrowej wewnętrznej siły. Zagrożeniem możemy być dla siebie sami bez udziału osób trzecich. 

Dlatego trzeba dbać o właściwe pożywienie: przede wszystkim jeść rzeczy świeże, w miarę możliwości pochodzące ze sprawdzonego źródła - producenta. Więcej zastanawiać się nad tym, co się i gdzie kupuje. Lepiej zjeść mniej, lecz produkty wartościowe. Naturalne niż wysoko przetworzone. Lepiej ugotować samemu, zwłaszcza gdy wiesz na pewno, co jesz.

Nad warzywami czy owocami, jeśli wyglądają nienaturalnie pięknie - warto się zastanowić. Nie jest łatwo takie pięknie wyglądające warzywa wyprodukować, potrzeba do tego sporo chemii, która tak czy inaczej trafi do naszego żołądka, do naszego organizmu. Nie to złoto, co się świeci.  Żywność produkowana w masowej skali nie musi być skażona chemikaliami szkodliwymi dla zdrowia, ale zawsze warto zwracać uwagę co i od kogo się kupuje, skąd te produkty pochodzą. Jak to jest produkowane, a zwłaszcza jak zabezpiecza przed gniciem i zepsuciem. Jak długa jest droga między producentem a konsumentem. O tym powinni chwalić się producenci. To ich obowiązek - żeby pokazać, że swoim klientom nie szkodzą. To jest bardzo ważne, żeby kupować sprawdzone marki, sprawdzonych producentów lub po prostu producentów, o których mamy pewność, że nie oszukują. Dlatego należy reklamować produkty, jeśli jest taka potrzeba. Czytać etykiety i sprawdzać, czy to, co na nich jest napisane, polega na prawdzie.

Zaufanie jest dobre, ale kontrola jeszcze lepsza.

Zanim wsadzisz coś do koszyka na zakupach zastanów się dwa razy co kupujesz - czy czasem to nie jest coś, co będzie odbierać tobie lub twojej rodzinie zdrowie.
A więc potrzebna jest wiedza. Nie bądź głupi wydając swoje ciężko zarobione pieniądze.

To również sprzedawca powinien być gwarantem, że to, co wystawia do sprzedaży nie będzie szkodzić klientom, jednak nie zawsze jest tym gwarantem.
O tym, że nim nie jest - łatwo się przekonać, bo sprzedawca ma podstawowy interes w tym, żeby jak najwięcej sprzedać towaru, zwłaszcza, kiedy jego dochód stanowi marża od produktów. Owszem ma interes także w tym, żeby mieć stałych klientów - ale tego nie muszą się obawiać, kiedy nie mają konkurencji.
Więc lepiej kupować tam, gdzie jest większa konkurencja,  tam jest wybór, albo sprzedawca jest wiarygodny, bo gwarantuje, że nie daje klientom pozbawionego jakości "badziewia". 

Jeśli ktoś zarabia mało, jest oczywistością, że będzie patrzył na cenę produktów - a to jest prosta furtka do tego, by za niską cenę sprzedawać rzeczy produkowane na skróty - bez odpowiedniej jakości. Niska cena oznacza, że coś zostało wyprodukowane albo kosztem wynagrodzenia za ludzką pracę albo technologia produkcji jest ukierunkowana na niską jakość, albo jedno i drugie. Tak czy inaczej nienaturalnie niska cena może oznaczać oszukiwanie przede wszystkim klienta. 

Więcej uczciwości na pewno się opłaca w dłuższej perspektywie. Stali producenci, stali sprzedawcy, stali klienci. Tak się budują łańcuchy dostaw, tak ważne także w lokalnych małych społecznościach.

Ale wróćmy do sedna sprawy - wirusy.
Otóż żeby się zabezpieczyć przed zarażeniem, trzeba zachować higienę i kulturę osobistą. Nie warto niepotrzebnie narażać siebie i innych, ale ... czy aby na pewno jest powód do tak radykalnych metod jeśli chodzi o wzajemną izolację.  Pamiętajmy co się działało z ludźmi chorymi np. na trąd.
W jaki okrutny sposób w dawnych wiekach obchodzono się z chorymi. Izolowano ich i z reguły już nie leczono. Przepisy regulujące życie wśród Żydów w czasach Chrystusa były bezwzględne. Równie okrutnie obchodzono się z ludźmi chorymi na trąd np. w Indiach, wśród których pracowała siostra Teresa. Chorych pozostawiano na pastwę losu bez żadnego prawa  na tragiczną śmierć przy kompletnej izolacji. Historia kolejnych chorób zakaźnych, jakie przechodziła ludzkość wcale nie była lepsza.
Jeżeli ludzie mieliby umierać z powodu nieznanego dotąd wirusa, a zagrożona miałaby być cała populacja, to w jaką stronę zmierzamy? Kolejnych totalitarnych eksperymentów?
Pytanie wydaje mi się zasadne: ludzie ciężko chorzy mieliby umierać w godnych warunkach w kontakcie z osobami, które je kochają, czy na wysypisku śmieci, porzuceni, zostawieni samym sobie  i odizolowani od jeszcze zdrowych?
Staram się myśleć pozytywnie i nie chcę sobie wyobrażać sytuacji, w której podstawowe antidotum na chorobę dla przykładu Vitamina C byłoby dostępna jedynie dla zdrowych i bogatych, a reszta miałaby się między sobą bić  o mniej lub bardziej skażone jedzenie.  A ludzie nie z powodu wirusa ale nadzwyczajnej depresji umieraliby nagle na stojąco, na ulicy, tak więc nikt by nie wiedział kto zarażony wirusem umarł, a kto z powodu ciężkiej depresji.

Ja jednak wierzę, że tak jak po nocy przychodzi dzień, tak też po  epidemii wróci równowaga i to, co po drodze zostanie zdemolowane, da nam wyzwanie do budowania nowego świata, a my wyjdziemy z tego silniejsi i bardziej odporni. Może musimy przez tę epidemię przejść, by nabrać więcej szacunku do siebie wzajemnie.




Popularne posty

Galeria zdjęć


Darmowe fotoblogi

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *