May art: grafiki, rysunki. Ciekawostki sprzed wieku, współczesne refleksje, muzyczne wrażenia, stare przepisy, hobby
04 listopada 2020
Eugeniusz Mróz odszedł na wieczną wartę - Kurier Plus
Kresowe korzenie
Włodzimierz Wołyński i moja rodzina
Ślub Ewy i Szczepana Sołtysa luty 1920 r. Włodzimierz Wołyński |
Szukając korzeni rodzinnych zaczęłam szperać po startych przewodnikach turystycznych, nowszych wpisach na stronach turystycznych. W mapach Google można odnaleźć współczesne zdjęcia zrobione przez lokalnych przewodników.
Pozostają jeszcze
niewielkie pamiątki, jakie ocalały w rodzinnym archiwum sprzed wojny. Wojna
bowiem wymazała z pamięci niemal wszystko za wyjątkiem archiwalnych zdjęć, kilku dokumentów, które przypominają ludzi, którzy tam żyli.
Poszukiwania informacji nierzadko stanowią prawdziwe wyzwanie zwłaszcza
dla ludzi, którzy nie zajmują się naukowo historią.
Jednak przy
zachowaniu dostatecznej dociekliwości można wyszperać sporo informacji
publikowanych dziś w Internecie.
Z zachowanych
pamiątek i wspomnień, publikacji mających już dzisiaj wartość archiwalno-historyczną
pojawia się obraz mozaika. Powoli układam puzzle, które zaczynają kształtować
wiedzę, wyobraźnię i świadomość.
Posłużę się
jedynie dostępnymi wycinkami zdobytej wiedzy, może fragmentarycznej ale jednak...
Wyjazd z Włodzimierza
Mój tato Władysław wyjechał z Włodzimierza w 1942 r. z malutką walizeczką – jako młodzież kierowana na roboty przymusowe do Niemiec. Wraz z nim wyjechała młodsza od niego o 2 lata siostra Albina. Afisze rozlepione przez Niemców we Włodzimierzu informowały o obowiązku zgłaszania się. Wyjeżdżali trzymając w garści jak relikwie malutką książeczkę do nabożeństwa. Nie wiedzieli, co przyniesie im los. Książeczka przetrwała wraz z moim tatą wojnę, naloty bombowe, tułaczkę i powrót do Polski – lecz już nie do rodzinnego domu. Tato modlił się żarliwie i choć zdarzyło się, że był z ludźmi, którzy z Boga szydzili i bluźnili – wiary dochował. Wówczas w 1942 r. z siostrą przyjęli obawy matki, która dowiedziała się od ukraińskiej sołtysowej, że jeśli nie wyjadą, całą rodzinę dotkną represje. W domu została czwórka młodszego rodzeństwa i babcia. Mama spakowała trochę jedzenia i ukradkiem odprowadziła starsze dzieci. Wyjechali z przeczuciem, że nie będzie im już dane tutaj wrócić. Siostra Albina zmarła niedługo po wojnie.
Powrót na Kresy
Włodzimierz Wołyński ojciec zobaczył po
raz drugi dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy wreszcie przełamał
wszystkie opory i skorzystał z zaproszenia dalszej rodziny, by dotrzeć do Lwowa,
Nowowołyńska, Iwanicz i wreszcie Włodzimierza.
Byłam towarzyszem
i świadkiem ówczesnego „powrotu na Kresy”. Pierwszego i ostatniego
zarazem. Ojciec nigdy potem już nie
chciał tam jechać. Tylko pozostał mu żal, że grobu dziadka, który został pochowany
jeszcze przed wojną na cmentarzu we Włodzimierzu nikt nie odwiedzi.
W sierpniu 1979 r. nie odnaleźliśmy ani wioski, ani drogi, ani przydrożnego Krzyża, jako znaku
rozpoznawczego, a tym bardziej żadnej pozostałości po domu rodzinnym na
Marcelówce, choć to zaledwie 6 km od Włodzimierza. To, co widzieliśmy – to były
szerokie pola już zaorane po żniwach i
rozciągające się od drogi daleko młodniki sosnowe. Błądziliśmy po polnych
drogach w słoneczne popołudnie późnego lata. Ja nie zdawałam sobie sprawy, że
cokolwiek może być niebezpiecznie w to letnie popołudnie – ale Witia – nasz
gospodarz, który przywiózł nas tam własnym autem – był cokolwiek niespokojny.
Był to czas ZSRR, a na podróże trzeba było koniecznie mieć pozwolenie. Wiza turystyczna pozwalała na 100 km oddalenie
od miejsca docelowego. Byliśmy całą rodziną – mama, tata i ja. Wiza nie dawała
nam prawa pobytu w tym miejscu. Nasz gospodarz wiedział, że gdyby ktoś z
miejscowych powiadomił służby, że błąkamy się po polach bez celu, wzięliby nas
za szpiegów i zaczęłyby się dopiero problemy. Kiedy zaproszono nas później na
wesele – zobaczyłam prawdziwe ludowe zwyczaje – stroje, przyśpiewki, potrawy, rytuał,
w jaki wszystko się odbywało i wschodnią kulturę. Ale też to tam usłyszeliśmy pod swoim adresem, że przyjechały szpiony z Polski. Może i tak to wyglądało, bo tato ciągle dopytywał o znajomych, aż mam kopnęła go w kostkę pod stołem na przyjęciu, żeby dał spokój, bo i tak wzbudzamy zainteresowanie.
Ja zobaczyłam wówczas krajobraz, żyzną ziemię
– błoto po ulewnych deszczach było niesamowite, obejścia na wsi, ukraińskie
zwyczaje czczenia i dekorowania świętych obrazów. Wszystko to było dla mnie jako
młodej dziewczyny niesamowitym przeżyciem – bo było odmienne od tego, co
znałam. Słuchałam ze zdumieniem jak tato płynnie mówi po ukraińsku, jak się
wita i rozmawia, jaki miał przyjazny i bardzo uważny stosunek do spotykanych
ludzi. Miał nadzieję dowiedzieć się czegoś na temat znajomych sprzed wojny,
jakiejś rodziny. Ci, z którymi spotykaliśmy się, odpowiadali na pytania nieco zaskoczeni,
poruszeni niespodziewaną wizytą niechętnie wdawali się w dłuższe opowiadania. Wówczas
o niczym nie wiedziałam, co związane było z historią tej ziemi, ani po co tam
pojechaliśmy. Ani dziadek ani tato nie opowiadali zbyt wylewnie o tamtych
czasach. To zostało odstawione na bok. Tato wracał pamięcią dopiero podczas
choroby przed śmiercią. Wtedy pod koniec lat siedemdziesiątych na Ukrainie tato poszukiwał okruchów własnej
młodości, dzieciństwa, nieznanych losów członków własnej rodziny. Szukał śladów „na piasku” po starych przyjaźniach i
znajomościach.
Wspominał szkołę,
do której chodził i nauczycielkę, która przyjechała z Warszawy, by uczyć dzieci
na Wołyniu, a także koleżanki, o których
wiedział, że zostały zesłane na Syberię. Szukał widomości o tej części rodziny,
o której nic nie było wiadomo.
Z tej wyprawy pamiętam jakim problemem dla ojca było, że prawie wszędzie, gdzie nas goszczono, musiał wypić szklankę samogonu. Mój tato z zasady nie pił alkoholu, a jeśli już, to raczej symbolicznie dla towarzystwa. Tam, bez samogonu nie szło nawiązać jakąkolwiek rozmowę towarzyską, a zwłaszcza, kiedy zapraszali do domu.
Włodzimierz
Wołyński i całe Kresy w 1939 r. zajęła Armia Czerwona. NKWD zabierało inteligencję, ziemiaństwo,
urzędników, nauczycieli. Chłopów zabierano do łagrów do pracy przymusowej przy
budowie umocnień wojennych. Do takiego łagru za czasów sowieckich zabrany
został mój tato.
Praca była ciężka
i w oddaleniu od rodzinnej wsi. Tylko dwa razy udało się chłopakowi wymknąć i
polami dotrzeć do rodzinnego domu, by tam najeść się i przebrać. Za drugim
razem postanowił już nie wrócić i ukrywać się, był to moment, kiedy
wybuchła wojna sowiecko – hitlerowska. Wiedział, że nie może już wrócić, bo to
oznaczało niechybną śmierć.
Wieś Marcelówka
oddalona 6 km od Włodzimierza Wołyńskiego była zamieszkana przez ludność
polską, ukraińską i osadników niemieckich. Żyli po sąsiedzku raczej dobrze. Dzieci i młodzież
spotykali się i bawili razem. Szczególnie
w maju 1939 roku na nabożeństwa majowe młodzież chodziła chętnie pod krzyż, by
wspólnie odmawiać różaniec. Taką głęboką pobożność praktykowali w domu.
Tato, kiedy
skończył szkołę podstawową, pracował już
jako młodociany pomocnik na cegielni. Zapisał się do Związku Strzeleckiego i
tam kształtował się jego patriotyzm. Już wtedy podobała mu się kolej i żywo
interesował się elektrycznością. Miał zainteresowania techniczne, ale był
najstarszym synem w licznej rodzinie i musiał pracować.
Mój dziadek -
ojciec mojego taty jako były legionista z
czasów I Wojny – kiedy wybuchła II Wojna nie był już młodym człowiekiem – miał
44 lata i był prostym człowiekiem, powoził
konno wozy. Miał świadomość, że sowiecka okupacja oznaczała polowanie zwłaszcza
na oficerów Wojska Polskiego i ich rodziny. We Włodzimierzu była jedna z
najlepszych szkół wojskowych - Szkoła Podchorążych Rezerwy Artylerii. Przez Włodzimierz podczas kampanii
wrześniowej przetoczyło się mnóstwo wojskowych, uciekinierów cywilnych z
Polski. W pobliskim Uściługu na dawnej granicy Kongesówki i zabory rosyjskiego
we wrześniu 1939 r. toczyły się walki wojska polskiego. Był to węzeł komunikacyjny, który prowadził do Lwowa i dalej na południe przez Karpaty na
Węgry i do Rumunii. Szwagier dziadka - Ludwik Tchórz był
wojskowym, zaginął.
Dziadek jako były uczestnik walk w legionach Józefa Piłsudskiego ożenił się z siostrą swojego kolegi z legionów i córką Karola Biesiadeckiego, flisaka z Sandomierza, który spławiał drewno Wisłą. A ponieważ w Uściługu był port rzeczny dla spławiających tą drogą drewno – Karol dotarł tu i postanowił kupić ziemie, która była tańsza niż w Małopolsce.
Parada wojskowa we Włodzimierzu w 1928 r. |
Karol przeżył dramat I Wojny Świtowej,
ponieważ został wysiedlony z liczną rodziną za Styr. Stracił wówczas niemal
całą rodzinę. Liczne potomstwo umierało na skutek chorób, najstarszy syn
wyjechał do Ameryki, on z ocalałą rodziną wrócił na ziemie koło Włodzimierza i pomógł
młodym ( dziadkowi i babci) kupić 6 ha ziemi niedaleko Włodzimierza od Państwa
Polskiego. Były to pola do wykarczowania po zrębie. Znojna praca, by
doprowadzić pole do uprawy.
Rodzina doświadczyła i chorób i głodu i dramatu wysiedlenia. Okres najspokojniejszy – to okres międzywojnia, który przyniósł im względną stabilizację. Pobudowali dom, wykarczowali pole, które zamienili w uprawne, przyszły na świat dzieci.
II wojna
przyniosła chaos i dotkliwą biedę.
To, co
się wydarzyło na Marcelówce i na Wołyniu – opisali sąsiedzi, którzy przeżyli
tamte dramatyczne wydarzenia. Ludobójstwo w swojej najokrutniejszej formie.
To, co zostało w
pamięci Antoniny, młodszej siostry mojego Taty: kiedy przyszli Ukraińcy, a byli to młodzi chłopcy, dorosłych wśród nich
nie było. To byli chłopcy z sąsiedztwa. Moja prababcia Agnieszka modliła się w
domu na różańcu, a moja babcia Ewa przed
domem przecedzała serwatkę z mleka od krowy, którą przecież mieli. W domu była
dwójka młodszych dzieci, które w tym momencie stały po obu stronach babci
przyklejone do jej nóg ze strachu. Wcześniej
mężczyźni musieli zorientować się, że dzieje się coś niedobrego. Może ktoś ich
ostrzegł – tego nie wiem – dziadek nie opowiadał. Ale sądzę, że coś sprawiło,
że dziadek i starsze dzieci poszli w pola.
Babcia została z dwójką najmłodszych i swoją matką. Kiedy weszli na podwórko
Babcia Ewa stała zgarbiona nad mlekiem.
Chłopak sąsiadów powiedział jej, że ma rozkaz, żeby ich zabić. Miał w ręku
karabin, za nim były jakieś całkiem młode wyrostki. Widocznie starsi zajęci
byli mordowaniem już w innej chałupie, która płonęła, gdzie słychać było ryk
zwierząt. Babcia poprosiła tylko, żeby mogła się pomodlić do matki Boskiej
Częstochowskiej. Tylko krótko – przystanął chłopak. Zdołała głośno westchnąć.
Prababcia odmawiała różaniec. Chłopak
wyciągnął broń, babcia z dziećmi upadła na ziemię, zaczął strzelać. Wystrzelał co miał w
karabinie. Podszedł do nich – „Jak odejdę – uciekajcie” – wyszeptał. Babcia nie
zdawała sobie sprawy, że żyje. Chłopak odszedł, one zdrętwiałe ze strachu jakoś
powstawały. Wzięły worek i zgarnęły ułomki suchego chleba. Tyle udźwigniemy
uciekając - powiedziała do córki. Ciemną nocą zostawiając za sobą łuny, polami po
omacku uciekały do Włodzimierza, gdzie znajoma Ukrainka dała im schronienie w
pustym pomieszczeniu. W mieście było bezpieczniej – bo tu organizowała się
samoobrona - ale nie było nic do jedzenia. Żeby można było pójść do domu
po jedzenie ! – ale nie można - to
oznaczało niechybną śmierć, a tu małe dzieci.
Włodzimierz Wołyński, 1936 r. przed dworcem kolejowym. Rodzeństwo z rodziny Sołtysów żegna się przed wyjazdem Stanisława Sołtysa do Paragwaju. Obok Stanisława, siostra Bronisława, Mateusz i Szczepan, mój dziadek.
w 1945 r. Szczepan Sołtys z 2 Armią WP dotarł pod Warszawę. |
Bardzo ciekawe wspomnienia sąsiadów z Marcelowki można znaleźć pod linkiem https://wolyn.org
23 października 2020
Niezapomniana noc kabaretowa
Doświadczenie pokolenia Solidarności
Płakaliśmy do łez pokładając się ze śmiechu przy słuchaniu piosenek i skeczy nagranych jakoś nieoficjalnie, a przegrywanych na taśmy magnetofonowe. Cytowaliśmy namiętnie skecze, nuciliśmy piosenki. To było niezwykłe przeżycie pokoleniowe - do dziś na wspomnienie coś w duszy gra. Potem przez szereg lat, to tamten kabareton spychany był z oficjalnych przekazów medialnych. Na tym pamiętnym Kabaretonie w czasie XIX Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu - w czasie karnawału "Solidarności" w 1981 r. błyszczała i mieniła się - a można po tych wielu latach i doświadczeniach powiedzieć genialna twórczość wybitnych satyryków - jej wartość z latami nie przeminęła, a wręcz nabrzmiała w prorocze znaczenia i ciągle koresponduje z teraźniejszością.
Na kanale YT niedawno pojawiła się nie znana wersja zapisu tamtej kabaretowej nocy. Z przyjemnością udostępniam. Karnawał "Solidarności" doskonale pamiętam - jako uczennica liceum. To właśnie w liceum najważniejszą rzeczą było zdobyć jakiś magnetofon kasetowy, żeby tylko posłuchać Laskowika, Smolenia, Pietrzaka, Trzeci Oddech Kaczuchy, Wały Jagiellońskie... zresztą mnóstwo artystów przewinęło się wówczas przez opolski festiwal - ale Kabareton stał się festiwalem wolności i doświadczeniem pokoleniowym. Odcisnął swoje głębokie piętno.
Maraton kabaretowy, zarejestrowany przez ekipę telewizyjną z Katowic, odbył się właściwie poza kontrolą cenzury i ogólnie władz komunistycznych,
niemających dość woli politycznej i środków, by kontrolę taką wyegzekwować. W sporządzonej po festiwalu notatce szef opolskich cenzorów narzekał w szczególności na wykonawców z kabaretu Tey, którzy „nie uwzględnili ani jednej uwagi i żadnego ustalenia z delegaturą Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk". - cytat z artykułu
Z. Bereszyński: Rewolucja „Solidarności” w stolicy polskiej piosenki (1980–1989).w: Pamięć i sprawiedliwość, nr 2/2014 r.
Poniżej odsyłacz do Encyklopedii Solidarności, gdzie Zbigniew Bereszyński podaje wiele ciekawych faktów.
Patrz http://www.encysol.pl/wiki/XIX_Krajowy_Festiwal_Polskiej_Piosenki_w_Opolu
Z muzycznej szafy: Opole '81 - Kabaret Tey - W sądzie cz.1 (Music Stu...: XIX KFPP w Opolu odbył się w dniach 25-28 czerwca 1981r. Odbycie się tego festiwalu wisiało na włosku, lecz jednak udało się ...
...Imprezy festiwalowe odbywały się u stóp wielkiego drzewa nadziei, stanowiącego główny motyw scenografii zaprojektowanej przez Marka Grabowskiego. Na festiwalu i w ramach imprez towarzyszących zaprezentowano wiele odważnych w swej treści utworów i programów, wyrażających w artystycznej formie emocje i oczekiwania związane z zapoczątkowanymi latem 1980 r. rewolucyjnymi zmianami w życiu społecznym kraju. Po raz pierwszy od kilku lat radio i telewizja transmitowały koncerty konkursowe na żywo, co wykluczało ich wtórne cenzurowanie4. Nigdy wcześniej w całym okresie powojennym twórcy nie mieli możliwości tak otwartego zwracania się do tak wielkiej rzeszy odbiorców i wielu z nich potrafiło w maksymalnym stopniu wykorzystać tę wyjątkową okazję. Dopiero dzięki XIX KFPP popularność zdobyła napisana już kilka lat wcześniej (w 1976 r.) przez Jana Pietrzaka i Włodzimierza Korcza piosenka Żeby Polska była Polską. Wykonana publicznie w amfiteatrze opolskim, stała się ona wówczas niejako nieoficjalnym hymnem rewolucji solidarnościowej. Redaktorzy solidarnościowej „Tygodniówki WPHW Opole” pisali: „Jak powiedział Pietrzak na koncercie inauguracyjnym, w tym roku po raz pierwszy na festiwalu piosenki polskiej można było zaśpiewać: »Żeby Polska była Polską«. Zaśpiewali to dzięki nam, naszej solidarności, solidarności ludzi pracy. Zaśpiewali to także widzowie, stojąc jak przy hymnie, choć telewizja robiła wszystko, aby nie pokazać tego na ekranach telewizorów”. Piosenka, o której mowa, otrzymała wówczas nagrodę Złotej Karolinki jako przebój sezonu, a także nagrodę publiczności. Na tymże festiwalu zabrzmiał również słynny Psalm stojących w kolejce – wyjątkowo przejmujący, a zarazem pełen dumy i nadziei komentarz artystyczny do ówczesnej rzeczywistości społeczno-gospodarczej, ze słowami Ernesta Brylla i muzyką Katarzyny Gaertner. Wykonująca tę piosenkę Krystyna Prońko otrzymała nagrodę dziennikarzy za interpretację.
Zbigniew Bereszyński: Rewolucja „Solidarności” w stolicy polskiej piosenki (1980–1989). Postawy i rola społeczna twórców w czasach przełomu na przykładzie Opola
19 września 2020
06 września 2020
Wiersze Janusza Wójcika
Kościół Bożego Miłosierdzia
Kiedy byłem małym chłopcem
obce napisy niewiele mówiły
Po latach spadające liście
zamieniają się w szelest słów:
Wojtech Husek
Ulrich Greogor
Nieizwiestnyj sołdat
Paul Hadamczik
Filomena Zalewska
Czas pochyla krzyże
nie wybiera nie dzieli
Leżą obok siebie
przykryci bliznami ziemi:
Czech ze Słowakiem
Żyd z Niemcem
Rosjanin z Polakiem
Czy pojednani w zaświatach zdołają
zesłać na żywych proroczy sen
o nowej Europie
a jeśli nie
to czy tylko wojna dać może
nowych narodów początek
a może jabłoń
kwitnąca na cmentarnej łące
Nad ludzkim losem pochyla się
Kościół miłosierdzia
Brzeg, 1991 r.
z tomiku:
II Najazd Poetów na Zamek Piastów Śląskich w Brzegu
Brzeg, 21 września 1991 r.
Opisanie świata
Na początku
to tylko mała płaszczyzna
pomiędzy płotem a furtką w ogrodzie
przez która mały brzdąc wychyla głowę
aby uciec nad brzeg strumienia
do królestwa żab, ryb i ślimaków
oraz wszystkich baśniowych stworzeń
wyśnionych przez Celnika Rousseau
dopiero po kilku latach
nauczyciel dodaje trzeci wymiar
ale z czasem staruszek globus
zostaje zamieniony na zieloną piłkę
zatrzymaną przez astronautów
w kolorowym kadrze wszechświata
Starożytnemu mędrcowi
wystarczyło spojrzeć ku gwiazdom i zmierzyć po łuku
czas podróży kupieckich karawan
nam potrzeba było dwóch tysięcy lat
a dziś
kiedy znamy dokładne sposoby
definiowania i pomiaru świata
okazuje się nagle
że najnowsze parametry
stają się bezradne
wobec ślepo wirujących ludzi
z tomiku "Opisanie świata" Wrocław 1991 r.
Sen o domu
Jasiowi Rylce z Jabłonkowa
Zmierzcha. Spoglądamy ze szczytu. U stóp Kozubowej
rozbłysnęły światła. Naszyjnik z owoców jarzębiny.
Dar ziemi, dar słońca, skrwawionego o zachodzie
na włóczniach świerków, wspinających się ku niebu
jak dusze czyśćcowe znad mrocznego łożyska rzeki,
toczącej młyńskie koła czasu na przekór wskazówkom
nieruchomym na wieży jabłonkowskiego kościoła.
Daremnie wypatrujesz świateł domu ojców. Opoka była
twarda jak kamień. Przetrwała wojny, powodzie, ale pokonali
podstępem - ciemni, mali ludzie. Kiedy przysięgali
Złotemu Cielcowi miłość po wieczne czasy - runęły ściany,
dach, drzewa wykarczowane w ogrodzie...
Z dziedzictwa pozostała garść popiołu. Wzlatuje feniks
wspomnień. Zielone pędy marzeń karmią się skrywaną łżą.
lub drżeniem serca na widok mglistych wierchów
wiekuistej ciszy, skąd we śnie przychodzą cienie przodków.
Musisz wypełnić przykazanie. Zbudować dom nad rzeką,
gdzie studnia wezbrana gwiazdami i gniazdo bocianie.
Zanim strzecha ku górze strzeli - kładę na początku
słowo - kamień węgielny poety.
z tomiku "W stronę życia" V Najazd Poetów na Zamek Brzeg 1994 r.
Modlitwa za Kresy
Panie, daj powrócić na Kresy,
do miast magicznych, do Wilna, do Lwowa,
spraw jednak abym nie zranił nikogo -
albowiem nie pragnę władzy ani ziemi,
chcę tylko spojrzeć w gwiazdy nad Prutem,
zaczerpnąć zdroju ze studni Syrokomli,
w cieniu dębu odpocząć w Zułowie.
A w Kołomyi, w Śniatynie,
gdzie gwiazdy z ziemią zrównane,
spraw abym jak aniołowie z Nazaretu do Loreto
przeniósł na Śląsk z popiołu wskrzeszony
święty dom moich dziadków -
cztery ściany pamięci okryte dachem nieba,
gdzie jak niegdyś drzwi będą otwarte
dla rodziny ubogich chasydów,
szukających kryjówki przed pogromem,
dla młodej Rosjanki, co podczas głodu
uciekła z kołchozu na polską stronę,
dla węgierskiego oficera,
który pozwolił rozdać razowiec
nędzarzom za murami wojskowej piekarni.
Oni wszyscy już dawno umarli i nie ma nikogo,
kto zdoła potomnym przekazać świadectwo,
dlatego zapisuję opowiadania mojej babci -
pierwszego nauczyciela tego, co zwykli teraz zwać
naszym wspólnym domem, tolerancją albo Europą.
Starcy prosto tłumaczą odwieczne prawdy,
kiedy książęta ze szklanej kuli w uczony sposób
usprawiedliwiają rzezie małych narodów
skazanych na pastwę tyrana.
Babcia płacze,
mówiąc, że do Śniatynia
nie ma po co już wracać:
nasz dom jest cudzym domem
a na starym cmentarzu
wyrosły betonowe bloki.
Zasłuchany w słowa skargi,
nie dostrzegam jak noc skrada się do okien,
znowu będę karmił cienie okruchami wierszy,
aż po świt, kiedy przyjdzie ujrzeć
słońce wschodzące nad Kresami.
Do Kołomyi jest tak daleko,
a ja wciąż na połoninach Vincenza
oddycham wiatrem niosącym zapach żywicy,
zasłuchany w przyśpiewki Hucułów
schodzących z gór na bazar w Kosowie.
Po chwili, znużony bezsennym czuwaniem,
kładę głowę pośród rozsypanych kartek.
W moich snach żywi i umarli
budują wieżę z kości słoniowej
dla przyszłych pokoleń.
z tomiku: "Słowo jest odsłoną człowieka" VI najazd Poetów na Zamek październik 1995 r.
https://soundcloud.com/jolanta-krzewicka-828437013/record20171011194930
Koniec wieku
O poeci
nie dajcie się zwieść
w noc sylwestrową
wrzaski pijanego motłochu
nie przesłonią znaków
lasy płoną
ziemia drży
rzeki występują z brzegów
od wschodu do zachodu
kłamstwo zamiast słowa
żelazo zamiast chleba
historia hańby powraca
Barabasz z woli ludu
został obrany trybunem
Judasz Iszkariota
po mistyfikacji samobójstwa
otrzymał wizę do obcego kraju
gdzie pomnaża srebrniki
a Poncjusz Piłat
emerytowany urzędnik
w zaciszu atrium spisuje pamiętniki
aby dać świadectwo
przepowiednie z Medziugorie
ze szczytów gór
spływają ku dolinie
strumieniami krwi
i choć z dala
od tamtej krainy
trwa beztroski karnawał za obojętność i milczenie
nie będzie rozgrzeszenia
aż do bólu zaciskam palce
na butelce szampana
i o granit bruku
trzaska po chwili
szkło rozpite w rozpaczy
Brzeg Rynek - ratusz 1.01.1994 r.
z tomiku "Miejsca liryczne" Brzeg 1998 r. VIII Najazd Poetów na Zamek Piastów
Popularne posty
-
Willa Gustawa Bilda w Brzegu Karol Gustaw Bild pochodził z rzemieślniczej rodziny pochodzącej z Francji osiadłej w Brzegu w XVII w., któr...
-
Ignacy Jan Paderewski przemawia. By Unknown - United States Library of Congress, D zieło, na które patrzymy, nie powstało z nienawiśc...
-
Niech w Nowym roku na każdym kroku los Wam sprzyja, a pech omija. Niech się marzenia wszystkie spełniają i samych doznań ...
-
Podczas wernisażu wystawy w Muzeum Piastów Śląskich w Brzegu sylwetkę artystki przedstawiły kustosz Teresa Piasecka po lewej i kurato...